niedziela, 15 maja 2016

Rozdział 16



Justin
    W sytuacji pierwszy zorientował się Jaxon. Jego duże oczka zabłysnęły, pędem zerwał się z krzesła i rzucił w naszym kierunku. Ojciec odruchowo chciał go zatrzymać, już wyciągnął ręce w jego stronę, ale w ostatniej chwili zorientował się, że jego syn nie biegnie do obcego człowieka, tylko do swojego brata.
   - Justin! – krzyknął szczęśliwy chłopczyk i wskoczył mi w ramiona. Puściłem rękę Rose, chwyciłem brata pod pachami i zakręciłem nim parę razy.
   - Jeszcze, jeszcze! – wykrzyknął, gdy zacząłem zwalniać. Uśmiechnąłem się ciepło i natychmiast wykonałem jego prośbę.
   Jaxon zaśmiał się wesoło, co sprawiło, że w moim sercu natychmiast rozlało się przyjemne ciepło. Strasznie go kochałem, strasznie za nim tęskniłam. Był jedynym członkiem rodziny, dla którego wciąż byłem tylko Justinem, a nie Justinem, który kiedyś pił, ćpał i robił wiele innych świństw. Lub… po prostu Jaxon był zbyt młody, aby pamiętać mnie za tamtych czasów.
   Kiedy uznałem, że już wystarczy tego kręcenia, odstawiłem brata na podłogę i zmierzwiłem jego jasne włosy, tak podobne do moich.
   - Chciałbym ci kogoś przedstawić, stary – powiedziałem, wskazując na Rose.
   Chłopczyk przeniósł na dziewczynę swoje oczka, a ta uśmiechnęła się do niego ciepło.
   - To jest Rose – przedstawiłem ją.
   - Cześć – przywitała się i schyliła się tak, aby być na jego poziomie. – Ty jesteś Jaxon, tak?
   Chłopczyk uśmiechnął się szeroko.
   - Tak! – potwierdził energicznie. – Jaxon Bieber.
   Wyłączyłem się na chwilę. Przyglądałem się Rose, która rozchyliła swoje pełne wargi, aby coś jeszcze powiedzieć, po czym szybko, w pełni nieświadomie je oblizała. Rozmawiała z moich bratem, ale sens słów nie za bardzo do mnie docierał. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho, odsłaniając całkowicie profil swojej twarzy. Zwróciła ją w moją stronę i nasze spojrzenia się spotkały. Podniosła się z pozycji kucającej, a ja otoczyłam ją ramieniem i pocałowałam w policzek.
   Wtedy przypomniałem sobie o kimś. Odwróciłem twarz w stronę czarnowłosej, czterdziesto-dwu letniej kobiety i nieśmiało uniosłem kąciki ust. Tak dawno jej nie widziałem, a znaczyła dla mnie tak wiele… Wciąż jednak trudno mi było na nią patrzeć – mimo, że od śmierci Jazmyn minęły już trzy lata, z jej oczu nie zniknęło jeszcze to cierpienie, za które byłem odpowiedzialny. I obawiam się, że nie zniknie ono już nigdy.
   - Mamo… - wyszeptałem niepewnie. – Tak cię przepraszam…
   Nie wiedziałem dokładnie za co. Za to, że przyszedłem? Za to, że przychodzę dopiero teraz? Za Jazmyn, za narkotyki?
   Ale przepraszałem. I to było najważniejsze.
   Kobieta zerwała się z miejsca i podbiegła do mnie, wymawiając imię, które nadała mi 21 lat temu. Objąłem ją mocno, a ona odwzajemniła uścisk.
   - Przepraszam… - powtórzyłem.
   - Nie masz za co przepraszać. Już dawno ci wybaczyłam.
   Odsunęła się trochę i chwyciła moją twarz w dłonie. Popatrzyła się na mnie swoimi wielkimi, smutnymi oczami, w których błyszczały łzy.
   Wiedziałem, że nie mówiła całej prawdy. Była moją matką, więc dalej, mimo wszystko mnie kochała, ale od tamtego wydarzenia nasze relacje na zawsze się zmieniły. Czasami ludzie popełniają błędy, których po prostu nie da się zapomnieć.
   A mimo wszystko ona próbowała.
   - Dziękuję.
   Nie rozumiałem tego. Na jej miejscu wyparłbym siebie i wydziedziczył, a ona tak po prostu trzymała mnie w ramionach.
   - Ale się zmieniłeś! – stwierdziła, uśmiechając się słabo. – Wyprzystojniałeś… Przez tę nową fryzurę wyglądasz dużo dojrzalej. W zeszłym tygodniu widziałam w telewizji Nad szubienicą i prawie cię nie poznałam!
   - I mama zaczęła wołać tatę, że jesteś w telewizji, ale zamiast taty przyszedłem ja, bo bardzo chciałem cię zobaczyć, a wtedy mama powiedziała, że to nie jest film dla mnie i kazała mi wracać do pokoju! – powiedział Jaxon obrażonym tonem.
   - Sam wiesz, jakie tam są sceny – usprawiedliwiła się kobieta, odsuwając się ode mnie. – Nie chciałam, żeby oglądało je dziecko.
   - Nie jestem już dzieckiem! – zaprotestował mój brat, krzyżując ręce na piersi. – Za rok już idę do szkoły!
   - Niedługo, jak będziesz troszeczkę starszy, to obejrzymy go razem – zaproponowałem. - Co ty na to?
   - Okej! – zgodził się i na jego twarz natychmiast powrócił entuzjazm.
   Uśmiechnąłem się delikatnie do stojącej obok Rose i objąłem ją ramieniem w talii.
   - Mamo, to jest Rose. Rose, to jest moja mama.
   Kobieta uśmiechnęła się ciepło.
   - Witaj Rose, jestem Pattie.
   - Miło mi panią poznać.
   Moja mama objęła ją przyjaźnie, a dziewczyna nieśmiało odwzajemniła uścisk.
   - Tato, tato! – wykrzyknął nagle Jaxon, jakby nagle przypomniało mu się, że nie jesteśmy sami w pomieszczeniu. – Justin przyjechał!
   - Widzę przecież – odparł oschle mężczyzna.
   Coś we mnie pękło. Myślałem, że tak jak mama chociaż spróbuje mi wybaczyć, a on najchętniej przestałby się przyznawać do tego, że jestem jego synem. Chociaż w sumie… na jego miejscu zapewnie postąpiłbym podobnie.
   Mężczyzna wstał spokojnie od stołu, podniósł duży kubek, z którego przed chwilą wypił całą herbatę i podszedł do zlewu. Gapiliśmy się wszyscy niczym idioci, jak wkłada tam naczynie i odkręca wodę. Jej miarowy szum potęgował niezręczną ciszę, która między nami zapadła. Poczułem na sobie spojrzenie Rose, więc zwróciłem na nią swój wzrok. Zaciskała niepewnie usta, jak zawsze, gdy była zestresowana. Westchnąłem cicho. Uniosłem dłoń i delikatnie odgarnąłem kosmyki włosów za jej ucho.
   Wszystko będzie dobrze.
   Kogo ja chciałem przekonać? Ją czy siebie?
   Kiedy mój ojciec wreszcie opłukał swój kubek i odstawił go na miejsce, ruszył w naszą stronę. Myślałem, że chce się przywitać i już puszczałem Rose, aby go objąć, kiedy on bezceremonialnie minął nas i wszedł na schody.
   - Jeremy! – krzyknęła za nim mama.
   Mężczyzna westchnął ciężko i zatrzymawszy się, odwrócił się w naszą stronę.
   - O co ci chodzi? – spytał spokojnym głosem.
   - No nie wiem, może byś się przywitał? To nasz syn!
   - Żyję bez córki, poradzę sobie także bez syna – odpowiedział cicho i zniknął między regałami książek.
   Bolało. Najbardziej chyba to, że miał rację.
   Mama westchnęła cicho i kiedy usłyszeliśmy jak ojciec zamyka się w jednym z pokoi, zwróciła się do nas współczująco:
   - Przepraszam was za niego. Niedługo mu przejdzie – zapewniła.
   - Mamo… ojcu nie przeszło przez całe trzy lata. Wątpię, że odmieni się to w kilka minut.
   Kobieta odchrząknęła nerwowo i spróbowała się uśmiechnąć.
   - Mimo wszystko, czujcie się jak u siebie i nie zwracajcie uwagi na jego – w tym momencie podniosła głos tak, aby tato mógł ją usłyszeć. – SZCZENIACKIE ZACHOWANIE! Chodźcie do kuchni, zrobię wam śniadanie.
   - Rose, Rose! – wykrzyknął nagle Jaxon, szarpiąc dziewczynę za kraniec bluzki. Umiesz grać w Eurobusiness?
   - Tak, umiem. – Zaśmiała się. – A co?
   - Zagrasz ze mną? –spytał podekscytowany. – Proszę, proszę, proooooszę!
   - Okej, czemu nie. Dawno w to nie grałam.
   - To chodź, pokażę ci mój pokój!
   Radośnie złapał ją za rękę, chamsko wyrwał z mojego uścisku i pociągnął na górę.
   - Jaxon, wypiłeś herbatę?! – krzyknęła za nim mama.
   - Tak, wypiłem!
   Kobieta westchnęła ciężko i ruszyła w stronę kuchni.
   - Chodź, Justin, porozmawiamy.
   Usiedliśmy przy stole naprzeciwko siebie. Spojrzałem jeszcze raz na schody, na których właśnie znikali Rose i Jaxon.
   - Super. Brat próbuje mi odbić dziewczynę.
   Kobieta zaśmiała się cicho.
   - Czyli nie jesteś już z Kate? – spytała.
   Zmarszczyłem brwi.
   - Jaką Kate?
   - Byliście razem, gdy ostatni raz się widzieliśmy. Nie pamiętasz?
   - Nie – odpowiedziałem lakonicznie, jednak po chwili coś zaczęło mi świtać. – Ach tak, pamiętam. Ale to nie było za bardzo… na poważnie.
   Nie wiem, czy naszą ówczesną relację można nazwać związkiem, ale tak właśnie wtedy ją nazywałem. Polegała ona głównie na tym, że ja udawałem, iż nie widzę, że jej zależy tylko na mojej kasie, a ona udawała, że nie widzi, iż mi zależy tylko na seksie. Przez parę miesięcy nieźle nam to wychodziło. Nie potrafiliśmy jednak ze sobą rozmawiać, myślę, że głównym powodem była tutaj Kate, która miała szminkę zamiast mózgu. „Związek” wprawdzie nie był oparty na miłości, przyjaźni i zaufaniu, dawał mi jednak poczucie stabilności – złudzenie, że jestem dojrzałym, potrafiącym odnaleźć się w życiu człowiekiem.
   - Dlaczego zerwaliście? – spytała mama.
   Kate puściła się z innym. Byłem wściekły. Myślałem, że to, że jesteśmy razem, do czegoś nas zobowiązuje – ja jej wprawdzie nie kochałem, ale nie zdradzałem. Nie złamała mojego serca, złamała moje ego. Więc ją wyrzuciłem z domu.
   - Zdradziła mnie. – Wzruszyłem ramionami.
   - Suka. Z kim?
   Zaśmiałem się. Za to właśnie kocham swoją mamę.
   - Z fotografem.
   - Z modelkami tak zawsze.
   - Nie zawsze – zaprotestowałem szybko. Jane była modelką i nie mogłem pozwolić na wrzucanie jej do jednego worka z Kate. – Znam taką jedną, która nie zachowuje się jak dziwka.
   - Rose?
   Stanęła mi przed oczami. Siedziała na krawężniku przy lotnisku w Phoenix i śmiała się serdecznie. Jej jasne włosy lśniły w słońcu, rozwiewając się delikatnie na boki.
   - Nie, taka Jane. Rose nie skończyła jeszcze szkoły.
   Inna sprawa, że Jane trudno byłoby się przespać z fotografem, jako że jest lesbijką… Ale o tym już postanowiłem mamie nie wspominać.
   - Dbaj o nią.
   - O Jane? – zdziwiłem się.
   Czyżby moja mama uznała niepuszczającą się modelkę za przypadek tak rzadki, że aż wymagający szczególnej ochrony?
   - Nie, głuptasie. O Rose.
   Uśmiechnąłem się delikatnie na dźwięk jej imienia.
   - Widzę, jak się na nią patrzysz. Nie zauważałam u ciebie takiego zachowania przy żadnej innej dziewczynie. Nie pozwól jej odejść.
   - Dbam o nią, nie martw się. Jak o nikogo innego. Głównie dlatego tu jesteśmy.
   Kobieta zmarszczyła brwi.
   - Coś się stało?
   - Nie – odpowiedziałem niepewnie. Chciałem wyjawić mamie prawdę, ale nie wiedziałem czy mogę. O prawdziwym pochodzeniu Rose nie wiedziała nawet Charlie, której mówiłem wszystko. – To znaczy… tak. Tylko nie wyciągaj od razu pochopnych wniosków, okej?
   - Nie martw się, nie będę – zapewniła.
   Przełknąłem ślinę.
   - Dobra, więc… ona jest poszukiwana.
   Moja mama rozszerzyła powieki.
   Ta… nie będzie wyciągać pochopnych wniosków.
   ­- Ale! – dodałem szybko, żeby nie zdążyła nic wymyśleć. – Ona nie zrobiła nic złego. To zupełnie nie jej wina. Można powiedzieć… że miała po prostu pecha w życiu.
   - Wszystko można zwalić na pecha, Justin.
   - Ona nie zrobiła nic złego, mamo! Wiedziałem, że zaraz sobie tak pomyślisz… Ktoś jej po prostu kiedyś spieprzył życie, które ja próbuję odbudować.
   - Justin…
   - Nie, mamo, ja wiem, co ty sobie teraz myślisz! Ona jest w stu procentach niewinna! Rose nic złego w życiu nie zrobiła i nie zasługuje nawet na najmniejszą cząstkę tego cierpienia, jakie zaznała! Jak pierwszy raz ją zobaczyłem… ona była przerażona, mamo! Jak małe zwierzątko czekające na śmierć!
   - Spokojnie…
   Nie mogłem przestać, rozkręciłem się na dobre.
   - I wciąż dostrzegam ten strach w jej oczach! Ona stara się to ukryć, ale ja i tak go widzę… Boję się, że nie dam rady dać jej tego poczucia bezpieczeństwa, na jakie zasługuje… A mimo to, ona jest taka silna! Gdy jestem załamany, ona potrafi podnieść mnie na duchu nawet nie pytając o powód smutku. To jest niesamowite. Ona jest niesamowita!
   Zamilknąłem na chwilę, bo zabrakło mi tchu. Dopiero teraz zauważyłem, jak bardzo wczułem się w to co mówię.
   - Sorry za ten słowotok – wymamrotałem. – Musiałem się komuś wygadać.
   - Jest w porządku. Tylko powiedz mi… Czy jesteśmy w niebezpieczeństwie?
   - Nie, oczywiście, że nie. Nie narażałbym was. Po prostu w Kalifornii nie jest teraz zbyt bezpiecznie. Nie sprawi wam to problemy, jeżeli zostaniemy u was jeszcze noc czy dwie?
   - Jesteście tu zawsze mile widziani – zapewniła z uśmiechem, po czym dodała ciszej: - Ona wie, prawda?
   - O czym?
   - O… Jazmyn.
   Jazmyn.
   Chciałbym, bardzo bym chciał, aby o tym wiedziała. Źle się czułem, ukrywając to przed nią. Wprawdzie jej nie okłamywałem – Rose dobrze wiedziała, że nie mówię jej całej prawdy i nie miała nic przeciwko. A przynajmniej udawała, że nie ma nic przeciwko…
   - Nie – wyszeptałem. – Nie wie.
   - Powinna wiedzieć.
   Wiem, wiem, wiem. Powinienem jej powiedzieć. Ale boję się. Tak cholernie się boję, że wtedy odejdzie.
   - Powiedz jej, Justin. Nie okłamuj jej.
   Mamo, ona potrzebuje poczucia bezpieczeństwa. Jeżeli jej powiem, przy mnie w życiu go już nie zazna.
   - Synu…
   Boję się. Boję, że Rose zacznie się mnie bać.
   Ale ona musi wiedzieć. Musi wiedzieć, żeby mnie rozumieć.
   - Dobrze. Powiem jej – wyszeptałem tak cicho, że sam ledwie siebie usłyszałem.
   - Powtórz. Nie usłyszałam.
   To mogła być najgorsza decyzja mojego życia. Ale ją podjąłem.
   Ponieważ kocham Rose.
   Więc powtórzyłem głośniej, tak aby dotarło do mamy i do mnie w stu procentach.
   - Powiem jej całą prawdę.  

***
Więc czas zadać to pytanie: co ukrywa Justin? 
W opowiadaniu zawarłam już wszystkie elementy, które wystarczy tylko poukładać w logiczną całość. Czy ktoś z Was ma pomysł? Co przeskrobał Justin?
Kolejny rozdział w niedzielę!
Komentujcie!