poniedziałek, 29 lutego 2016

Rozdział 9

   Nie. To nie może być prawda.
   - Czyli on zabił się... z mojego powodu? - wyszeptałam drżącym głosem. Uderzyło we mnie wielkie poczucie winy, wyciskając pojedyncze łzy z moich oczu. Zacisnęłam mocno powieki i poczułam, jak Justin ściska delikatnie moją dłoń, dodając mi otuchy. Wiedziałam, co próbuje mi powiedzieć. 
   Jestem z tobą.
   To uczucie... kiedy wiesz, że nie jesteś sam, że jest ktoś, kto będzie płakał kiedy ty płaczesz i śmiał się kiedy ty się śmiejesz... Ono sprawiło, że doprowadziłam się do porządku.
   - Nie, Rosanne. To była jego wina - powiedziała Melanie.
   Uderzyła we mnie złość. Jak ona mogła go o to oskarżać?!
   - To ja uciekłam z domu - odpowiedziałam, starając się zabrzmieć spokojnie.
   - Przez niego.
   - Nie mów tak. On tego nie chciał.
   - To po co pił? Sam się o to prosił.
   - A nie pomyślałaś o tym, że tak po prostu miało być? 
   - Co, los zapisany w gwiazdach? - zaśmiała się ponuro.
   - Coś w tym stylu - odburknęłam ponuro.
   - To głupie - stwierdziła, zakładając ręce na piersi.
   - Może masz rację - westchnęłam. Wciąż uważałam że się myli, ale bardzo nie lubiłam się kłócić.
   - Porozmawiajmy na jakiś przyjemniejszy temat - zarządziła wesoło. - Mieszacie niedaleko? Gdzie chodzisz do szkoły, Rosanne?
   - Hm... 
   Co miałam jej powiedzieć? Tylko jedno przyszło mi do głowy. Prawda.
   Nie chodzę do szkoły, bo przez ostatnie siedem lat siedziałam w burdelu. Nie polecam. A teraz nie pójdę do niej z powrotem, bo musiałabym w wieku 17 lat chodzić do jednej klasy z dziesięcioletnimi dziećmi do czwartej klasy podstawówki.
   Nie, dziękuję. Moja siostra od zawsze strasznie przykładała się do wszystkiego i nigdy w życiu nie złamała żadnego przepisu. Może tylko wtedy, kiedy chodziłyśmy razem na plażę pod nieobecność rodziców. Ale ona miała słabość do morza.
   Postanowiłam działać w drugą stronę.
   - Tak, mieszkamy niedaleko. Dziesięć kilometrów na południe, piętnaście? - spojrzałam na Justina, marszcząc brwi. Miałam nadzieję, że chłopak zrozumie, iż potrzebuję pomocy nie tylko w sprecyzowaniu odległości jego posiadłości od domu Melanie.
   Zrozumiał. Poznałam to po jego skupionych oczach.
   - Trzynaście - powiedział. - Dokładnie trzynaście kilometrów na południe.
   - O, to całkiem niedaleko - ucieszyła się moja siostra. - A gdzie chodzisz do szkoły?
   - Więc... ja...
   - To dość skomplikowana historia - przerwał mi Justin.
   - Mamy czas - odpowiedziała Melanie.
   - Um... więc... Rose jest u mnie od niedawna. Przeprowadziła się do mnie z daleka, dlatego musiała porzucić szkołę. Oczywiście, tylko na jakiś czas - poprawił się, widząc minę mojej siostry. - Niedługo przenosimy się na kilka miesięcy na Alaskę, gdzie Rose pójdzie do szkoły. Wiesz, nie ma sensu żeby teraz zapisała się i po tygodniu z niej odeszła. 
   - Niezbyt skomplikowana ta twoja historia - zauważyła Melanie. - Więc wyjeżdżacie z Kalifornii? Po co?
   - Kręcę tam film - odpowiedział Justin.
   - Jesteś reżyserem? - moja siostra wytrzeszczyła oczy.
   - Nie, aktorem.
   - Serio? Nigdy nie widziałam cię w telewizji.
   - Możliwe. Nie gram w każdym istniejącym na świecie filmie - odburknął.
   - No tak - westchnęła. - A...
   - Chyba musimy się już zbierać - przerwałam jej, wstając z kanapy. Tak naprawdę nigdzie nam się nie spieszyło, ale widziałam jak na Justina działa towarzystwo mojej siostry. Odkąd ta zaczęła wytykać mu błędy przeszłości, on bardzo spochmurniał i z każdą chwilą jego nastrój się pogarszał.
   - Tak szybko? - jęknęła Melanie.
   - Tak, niestety - dorzucił Justin takim tonem, jakby naprawdę chciał jeszcze chwilę zostać, ale niestety 'obowiązki wzywają'.
   - Hm... No dobrze - zgodziła się dziewczyna. - Ale Rosanne, musisz kiedyś do nas przyjechać na tydzień lub dwa.
   - Na pewno przyjadę - odpowiedziałam z uśmiechem. Chwyciłam Justina za rękę i pociągnęłam w stronę wyjścia.
   - Jesteście razem? - spytała niepewnie Melanie.
   - Nie, nie - wymamrotałam pospiesznie, puszczając dłoń Justina.
   - To dobrze, bo to pieprzony dupek.
   Wkurzyła mnie tym tekstem,
   - Melanie, weź już tak na niego nie naskakuj, okej? - syknęłam. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego Justin nie reaguje na jej zaczepki. - Wszyscy popełniamy błędy.
   - Rose, proszę cię, daj spokój - mruknął chłopak, spuszczając smętnie głowę. - Ona ma powód, aby mnie tak nazywać.
   - Nie wierzę.
   - To lepiej uwierz, zanim będzie za późno. Pamiętaj, że zawsze możesz do mnie przyjechać, jeśli coś się będzie działo. A najlepiej już u mnie zostań, zaoszczędzisz sobie czasu - powiedziała Melanie, otwierając nam drzwi wyjściowe.
   Co takiego on jej zrobił?
   Gdyby to nie był Justin, zaraz bym jej posłuchała. Szybko spakowałabym walizki i uciekłabym od niego do siostry. Jednak to był Justin, a ja ufałam mu bezgranicznie. Gdy był przy mnie, czułam się bezpiecznie. I nie zmienią tego żadne słowa.
   Ale to nie dawało mi spokoju.
   - Justin... - zaczęłam nieśmiało, gdy doszliśmy do samochodu.
   - Tak?
   - Czy... - spróbowałam wymyślić szybko jakąś najbardziej prawdopodobną historyjkę. - Czy Melanie to twoja była?
   - Nie, oczywiście że nie - odpowiedział, śmiejąc się ponuro. - Prawie jej nie znam,w całym swoim życiu zamieniłem z nią może kilka zdać. Nie licząc dzisiaj, oczywiście.
   - Więc... dlaczego ona cię tak nienawidzi? - zapytałam niepewnie.
   Chłopak przeczesał nerwowo swoje jasne włosy i oparł się o maskę samochodu. Po chwili na mnie spojrzał, a ja przeraziłam się jego wyrazem twarzy. Wyglądał jak przerażone dziecko.
   - Ja tego nie chciałem - wyszeptał drżącym głosem, patrząc mi w oczy. - To nie byłem ja. Gdybym był sobą, do tego nigdy by nie doszło.
   Wplótł palce w swoje włosy i odetchnął głęboko.
   Dobrze, Justin. Wdech, wydech.
   - Wiem. Oczywiście, że byś tego nie zrobił - zapewniłam, chociaż kompletnie nie wiedziałam, co takiego zrobił.
   - Nie. Nie rozumiesz. To już się wydarzyło. Już za późno. Już nawet nie ma kogo przepraszać, nikt nie chce słuchać. To chore. Ja jestem chory. To powinienem być ja. Dlaczego do cholery byłem takim idiotą?! - wybuchnął. - Dlaczego ona musiała przeze mnie cierpieć?! Czemu ona a nie ja?!
   Ona.
   Dlaczego to słowo wywołuje u mnie taką zazdrość?
   - Masz na myśli Melanie? - spytałam niepewnie.
   - Już za późno - wymamrotał, całkowicie ignorując moje pytanie. - Przeze mnie. To odebrało mi zmysły, nie myślałem i niczym oprócz o narkotykach. Ale jednak to ja. To ja podjąłem decyzję - jęknął, chowając twarz w dłoniach.
   Ten widok łamał mi serce.
   Podeszłam do niego i otoczyłam go ramionami.
   - Justin, trzęsiesz się - zauważyłam.
   - N-nic mi nie jest - wymamrotał i odwzajemnił uścisk, chowając głowę w moich włosach. - Przepraszam cię za to - dodał po chwili.
   - Jest okej. Nie masz za co przepraszać - zapewniłam go. - Każdy potrzebuje czasami wylać swoje uczucia.
   - Ale ja naprawdę przepraszam. Mogłaś pomyśleć sobie o mnie jak o jakimś niezrównoważonym psychicznie.
   - Mogłam - potwierdziłam. - Ale znam cię i wiem, że jesteś całkiem normalny.
   Justin zaśmiał się pod nosem.
   - To co, jedziemy do domu? - zapytał, odsuwając mnie od swojej piersi. - Melanie stoi w oknie i się na nas gapi, zaraz sobie pomyśli, że wcale nam się nie spieszy na super ważne spotkanie.
   - No tak. Nie możemy się przecież spóźnić - potwierdziłam ze śmiechem.
 
   - Kiedyś, kiedy ćpałem, byłem zupełnie innym człowiekiem, wiesz? - powiedział Justin, kiedy oddaliliśmy się od domu Melanie. - Zanim stałem się sławny, mieliśmy mało pieniędzy, a ja... zdobywałem dragi na różne sposoby. Kiedy... kiedy to się stało...
   - To, za co tak nienawidzi cię moja siostra?
   - Tak. Chciałem wydać się policji, ale Ryan i Chris przekonali mnie, abym zamiast tego poszedł na odwyk. Sam chciałem wreszcie skończyć z tym gównem, więc zapisałem się do ośrodka uzależnień. Tam poznałem Charlie.
   - Charlie też kiedyś ćpała? - zdziwiłam się.
   - Miała poważne problemy, z którymi nie dawała sobie rady. W dodatku była pokłócona z rodzicami i nie miała od nich wsparcia. Ani w sumie od nikogo innego.
   - Więc jej rodzicie widzieli jak ich córka wyniszcza się fizycznie i psychicznie, a nic z tym nie zrobili? - oburzyłam się.
   - Nie do końca. Oni nawet nie widzieli, że ma problemy. Po prostu kiedyś się pokłócili, a ona oświadczyła że nie chce ich więcej widzieć i wyniosła się z domu. Postanowiła się z nimi pogodzić dopiero na odwyku. Na szczęście wybaczyli jej i pomogli z narkotykami. Teraz Charlie prowadzi z matką dom mody...
   - To z tego domu mody wszystkie moje ubrania? - przerwałam mu.
   - Tak. Wszystkie. Cholera!
   Zahamował gwałtownie. Serce podeszło mi do gardła.
   - Co się stało? - zapytałam przejęta.
   - Jakiś idiota zajechał mi drogę - odpowiedział.
   - Aha - wyjrzałam przez okno. - Tak w ogóle, to... chciałam ci podziękować za to, że zabrałeś mnie do Melanie. I za to, że ze mną tam posiedziałeś.
   - Nie ma za co. Chociaż nie powiem, to drugie trochę mnie kosztowało - dodał ze śmiechem.
   - Ale nie musiałeś ze mną iść. Skoro wiedziałeś, że Melanie będzie w tym domu, mogłeś posiedzieć w aucie.
   - Po pierwsze, kiedy namierzałem twoją rodzinę, znałem tylko nazwisko. A twoją siostrę znam tylko z widzenia, no i wiem jak ma na imię. A po drugie, byłaś tak zestresowana, że sama nie doszłabyś do drzwi wejściowych.
   - Ej, nie przesadzaj! - zaśmiałam się.
   - Nie przesadzam - usprawiedliwił się. - Mówię jak było. Byłaś tak blada, że myślałem że zaraz zemdlejesz.
   - Tak? A co byś zrobił gdybym zemdlała?
   - Szczerze to nie mam pojęcia. Nikt jeszcze nigdy przy mnie nie zemdlał.
   - Zawsze musi być ten pierwszy raz.
   - Hej, ty chyba nie masz zamiaru mi teraz mdleć, co? - zaśmiał się.
   - Nie, nie martw się!
   - To dobrze. Nie waż się.
   Chwilę jechaliśmy w ciszy, więc Justin włączył radio. Jak zwykle nie rozpoznałam piosenki, która akurat leciała. Zdecydowanie nie byłam na bieżąco.
   - Um... Rose?
   - Hm? - odwróciłam głowę w jego stronę.
   - Chciałabyś pójść do szkoły?
   Wytrzeszczyłam oczy.
   - Ty tak na poważnie? - wymamrotałam.
   - Jak najbardziej. Chcesz żyć jak normalna dziewczyna, prawda?
   Pokiwałam głową.
   - A nie ma nic bardziej zwykłego od chodzenia do szkoły - dodał.
   - Justin... Nie wiem, czy to będzie takie normalne, jeśli siedemnastolatka pójdzie do jednej klasy z dziesięcioletnimi dziećmi.
   - Kto powiedział, że musisz chodzić do jednej klasy z dziesięcioletnimi dziećmi? Pójdziesz do liceum.
   - Błagam cię, nie ukończyłam czwartej klasy podstawówki. Jak mam iść do czwartej klasy liceum?
   - O to się nie przejmuj, wszystko bym załatwił. Ale chciałabyś czy nie?
   - Och, oczywiście, że bym chciała. Ale nawet gdybyś zapłacił gigantyczną łapówkę dyrektorowi...
   - Nikt tu nie chce płacić żadnych łapówek. Załatwiłbym jakieś sfałszowane dokumenty - wtrącił, ale go zignorowałam.
   -... ale to nie zmienia faktu, że nie poradzę sobie w liceum, skoro nawet nie skończyłam podstawówki.
   - Poradzisz sobie. Jesteś inteligentna i pracowita. Chętnie dawałbym ci korepetycje, ale raczej bym sobie z tym nie poradził. Więc jeśli nie będziesz sobie dawała rady, wynajmę ci jakiegoś korepetytora i po sprawie.
   - No, dobrze - zgodziłam się. - Możemy spróbować.
   - I twoja siostra będzie szczęśliwa...
   - Tak - zaśmiałam się. - Tak się zastanawiam...
   - No?
   - Czy często ktoś cię zaczepia na ulicy... no wiesz, po autograf lub zdjęcie?
   - Czasami. Ale na szczęście rzadko kiedy zdarzyło mi się być otoczonym przez psychofanki.
   - Jakie to uczucie?
   - Trochę dziwne. Z jednej strony cię zgniatają i cisną, ale z drugiej...
   - Nie, nie to. Chodziło mi o dawanie autografów, a nie o psychofanki.
   - Aa... Lubię to uczucie. Lubię, jak ktoś do mnie podchodzi i prosi o autograf czy zdjęcie. Wtedy mam złudzenie, że jestem komuś potrzebny.
   - Lubisz być komuś potrzebny?
   - Tak. Inaczej... inaczej wydaje mi się, że moje życie jest bez sensu. Po prostu tego potrzebuję.
   - To dlatego nie chcesz abym od ciebie odeszła?
   Justin zaśmiał się.
   - Tak, między innymi - powiedział, a po chwili dodał tak cicho, że ledwo go usłyszałam. - To jeden z wielu powodów, dla których nie chcę, żebyś odeszła.
 
    Gdy wysiadłam z samochodu, wreszcie poczułam się spełniona. Wykonałam to, co do mnie należało.
   Dlaczego traktuję wizytę u siostry jak obowiązek?
   Nie miałam pojęcia, ale wiedziałam, że nie powinnam się tak zachowywać. Po prostu... przez te siedem lat wybudowałam dookoła siebie mur i nie chciałam wpuszczać za niego zbyt wiele osób.
   Justin zamknął auto i podszedł do mnie, chwytając mnie za ręce.
   - Rose... - wyszeptał, zbliżając swoją twarz do mojej. Serce mi przyspieszyło. Oparł się swoim czołem o moje, tak że stykaliśmy się nosami. - Obiecaj mi coś, dobrze?
   Nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu, więc w odpowiedzi uśmiechnęłam się delikatnie.
   - Jeśli tylko będziesz mnie potrzebować, powiedz mi o tym, okej? Jeżeli będziesz miała jakiś problem czy sprawę, przyjdź do mnie. Nie ukrywaj swoich potrzeb. W porządku?
   - Tak, jasne - wymamrotałam. Kompletnie nie potrafiłam się skupić, gdy znajdywał się tak blisko mnie. Krew buzowała mi w uszach. Jego usta znajdowały się tak blisko moich, że czułam jego oddech.
   Dwa centymetry.
   Tyle dzieliło nasze wargi, a ja poczułam wielką potrzebę zmniejszenia tej odległości do zera.
   Jeśli tylko będziesz czegoś potrzebować...
   Potrzebowałam go.
   Nagle usłyszałam głos George'a.
   - Justin! Charlie tu była i zostawiła ci wiadomość!
   Chłopak westchnął ciężko i odwrócił twarz w stronę ochroniarza.
   Jego usta. Musnęły moje.
   To był zaledwie ułamek sekundy. Zwykły przypadek. Justin najprawdopodobniej nawet tego nie zauważył. Więc dlaczego serce biło mi jak szalone i nie potrafiłam go uspokoić? Potrzebowałam tego. Tak cholernie mocno potrzebowałam poczuć ponownie te wargi na swoich. Chociażby na ułamek sekundy.
   Nagle zorientowałam się, że Justin coś do mnie mówi.
   - ... więc nie martw się, to zupełnie bezpieczne. No to co?
   - Ym... - przygryzłam wargę. - Sorry, ale zamyśliłam się.
   - Nad czym?
   - Nad niczym szczególnym - odpowiedziałam pospiesznie.
   - No dobra, więc George przekazał mi, że Julia (tak dziewczyna, z którą gram w filmie) zaprosiła mnie na imprezę, którą organizuje. Powiedziała, że jeśli chcę mogę zabrać ze sobą kilku znajomych. Idziemy?
   - Och, jasne że idziemy. Nigdy nie byłam jeszcze na imprezie.
   Spojrzałam uważnie w jego oczy i wtedy zrozumiałam.
   Nie zauważył. Nie zauważył tego, że mnie pocałował.

***
 Utrzymuję długość! I najprawdopodobniej będę, bo mam dużo weny i rozdziały pisze mi się teraz o wiele łatwiej. 
Kolejny rozdział w sobotę lub w piątek.
Komentujcie!



   

czwartek, 25 lutego 2016

Rozdział 8

Rose
   Minęły już dwa tygodnie, odkąd zamieszkałam u Justina. Dwa, cudowne tygodnie. Nikt wreszcie mnie nie wykorzystywał, nikt nie robił niczego wbrew mojej woli.
   W przyszłym tygodniu mieliśmy wyjechać na Alaskę, gdzie Justin będzie miał zdjęcia do nowego filmu. Na razie nie ma więc do roboty nic poza uczeniem się tekstu, przez co spędzamy razem prawie całe dnie. Dzięki niemu znów po siedmiu latach nauczyłam się śmiać. Kocham go. Nigdy nie mogłabym wyobrazić sobie lepszego przyjaciela.
   Wyjęłam z kieszeni swojego iPhona i sprawdziłam godzinę. 17.57. Zgodnie z zapewnieniami Justina, powinniśmy być na miejscu już za kilka minut. Tak, dostałam od niego telefon. Chłopak definitywnie nie potrafił znieść myśli, że pod jego nieobecność coś mi się stanie, a nie będę mogła się z nim skontaktować. Mówiłam mu, że komórka nie jest mi potrzebna do szczęścia, ale on czasami jest wkurwiająco uparty. Tak więc, koniec końców zgodziłam się na telefon pod warunkiem, że będzie on używany. Miałam nadzieję, że dotrze do niego iż nie potrzebna mi najbardziej wypasiona komórka dostępna na rynku i nie wyda na nią majątku. Justin potrafi być jednak bardzo przebiegły. Kupił sobie nowy telefon, a mi oddał swojego "starego" (kilkotygodniowego) iPhona. Uśmiechnęłam się, przypomniawszy sobie jego wyraz twarzy z jakim powiedział wtedy: "No co, przecież on jest używany".
   - To gdzieś tutaj - głos Justina przywrócił mnie do rzeczywistości. Auto zwolniło.
   Poczułam nową falę stresu, jednak nie dałam po sobie tego poznać. Wiedziałam, że on to robi dla mnie. Zupełnie wbrew mojej woli, ale jednak dla mnie.
   - Który numer? - spytałam.
   - 152.
   Zmarszczyłam brwi i wyjrzałam przez okno. Dzielnica, w której byliśmy nie różniła się niczym szczególnym od innych amerykańskich dzielnic - rzędy domków jednorodzinnych z charakterystyczną, białą elewacją. No, może jednym - gdzieś tutaj przebywały osoby, których nie widziałam od siedmiu lat. Moja rodzina.
  Przejeżdżałam wzrokiem po numerach domów. Serce mi przyspieszyło. Z każdą sekundą byliśmy bliżej.
   Czemu tak się stresujesz? Powinnaś być szczęśliwa.
   Powinnam. Jednak nie ważne, jak bardzo się się starałam, wciąż pragnęłam być jak najdalej stąd... albo po prostu w domu.
   To było nienormalne. Nazywałam domem posiadłość chłopaka, którego znam od dwóch tygodni, a nie dom w którym mieszka moja rodzina.
   Dom jest tam, gdzie ludzie których kochamy.
   Przecież kochałam swoją rodzinę. Jednak... dlaczego w takim razie nie chciałam jej widzieć? Może nie mogłam znieść myśli, że z tego burdelu uratował mnie obcy mężczyzna, a nie mój własny ojciec? Albo po prostu... przyzwyczaiłam się już do samotności.
   - 152 - przeczytałam, patrząc na nieduży domek. - To tutaj.
   Justin zaczerpnął gwałtownie powietrze. On też się stresował, jednak był ode mnie lepszy w udawaniu twardziela. Zaparkował i zwrócił twarz w moją stronę.
   - Hej, wszystko okej? - spytał, marszcząc brwi.
   - Tak - odpowiedziałam głosem totalnie zaprzeczającym moje słowa. Przełknęłam ślinę i powtórzyłam pewniej. - Oczywiście, że tak. Czemu ma być nie w porządku?
   Prychnęłam.
   - Cała się trzęsiesz - zauważył.
   O cholera.
   Spojrzałam na swoje dłonie. Rzeczywiście, mocno drgały. Postarałam się je uspokoić, jednak to nie było takie proste.
   - Czy ty...? - zaczął niepewnym głosem Justin.
   - Nie, nie, nie martw się - odpowiedziałam szybko, wiedząc co ma na myśli. - To nie przez narkotyki, tylko przez stres.
   - Może przyjedziemy tu kiedy indziej?
   Chciałam odpowiedzieć "tak". Już otworzyłam usta, wyobrażając sobie, jak wracamy do domu. W ostatniej chwili się jednak powstrzymałam. To przecież nic nie da - i tak prędzej czy później tu wrócimy, a ja wolałam mieć to już za sobą.
   - Nie. Jak już tu jesteśmy, to chodźmy. Przecież to tylko moja rodzina, nie? - zaśmiałam się nerwowo.
   - Będzie dobrze - szepnął, odgarniając z mojej twarzy kosmyki włosów.
   - Wiem - skłamałam.
   Przetrwałam uwięziona przez 7 lat, codziennie gwałcona i molestowana, a nie przetrwam jednego dnia u rodziny?
   Rozpięłam pasy i wygramoliłam się szybko z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwiczki. Postanowiłam nie myśleć o tym, co zaraz mnie czeka. Jeszcze zamknęłabym się z powrotem w samochodzie.
   Justin również wysiał i zamknął auto.
   - Tylko pamiętaj, że jeżeli zaproponują ci, abyś się do nich przeprowadziła...
   - Tak, wiem - przerwałam mu. Przypominał mi to już trzeci raz. - Wtedy mam powiedzieć, że mieszkam u ciebie.
   - No! - mruknął tonem "grzeczna dziewczynka" i uśmiechnął się zadowolony. Popchnął mnie delikatnie do przodu. - Idziemy?
   - Idziemy - przytaknęłam i ruszyłam do przodu. Otworzyłam furtkę i przytrzymałam ją dla Justina. Śledziłam go wzrokiem, kiedy zamykał ją delikatnie. Wróciła na swoje miejsce z cichym zgrzytem, na który przeszły mnie ciarki.
   Teraz nie ma już odwrotu.
   Podeszliśmy do drzwi wejściowych. Z głośno bijącym sercem uniosłam rękę i nacisnęłam dzwonek.
   Wdech, wydech.
   Nerwowo przystępując z nogi na nogę odliczałam sekundy.Nikt nie podchodził do drzwi.
   Gdy doliczyłam do dziesięciu, stwierdziłam że nikogo nie ma w domu.
   - Nie ma ich - powiedziałam z poczuciem ulgi. Odwróciłam się i już miałam wracać do samochodu, kiedy zatrzymały mnie silne ręce Justina.
   - Ktoś idzie - szepnął.
   Wytężyłam słuch. Rzeczywiście. Usłyszałam ciężkie kroki wewnątrz domku. Stres powrócił. Odkręcany zamek, przekręcana gałka. Drzwi otwierające się na oścież. Dziewczyna, a raczej już młoda kobieta witająca nas ostrym wyrazem twarzy.
   Zmieniła się. Włosy z naturalnego, platynowego blondu przefarbowała na ciemny brąz, a rysy twarzy zgubiły swój dziecięcy wyraz i przybrały ostrzejsze rysy.  Jednak oczy wciąż były takie same. Duże, ciemnobrązowe i piękne.
   Melanie.
   Moja siostra.
   - Bieber?! Co ty tu do cholery robisz?! - syknęła wściekle, przewiercając Justina wzrokiem. Odwróciłam twarz w jego kierunku, szukając wyjaśnienia. Wyglądał, jakby doznał szoku.
   - No, po co tu przylazłeś? - prychnęła, krzyżując ręce na piersi.
   Chłopak nabrał powietrza i odchrząknął.
   - Przyprowadziłem ci kogoś - powiedział, kładąc rękę na moich plecach i popychając mnie delikatnie do przodu.
   Siostra spojrzała na mnie, mrużąc oczy.
   - Znamy się? - spytała, łamiąc moje serce na tysiące kawałków.
   Odebrało mi mowę. Spojrzałam błagalnie na Justina.
   - Tak, tak się składa że się znacie, ale siedem lat temu wasz kontakt się urwał - powiedział, a oczy Melanie zaczęły się rozjaśniać.
   - Jestem Rosanne - dopowiedziałam lekko zachrypniętym głosem. - Twoja siostra.
   Jej twarz natychmiast straciła zacięty wyraz. Otworzyła usta i ostrożnie dotknęła mojego ramienia, jakby sprawdzała czy jestem prawdziwa.
   - Rosanne? - wyszeptała, sunąc opuszkami palców po mojej szyi.
   - Ja - uśmiechnęłam się delikatnie.
   Wybuchła płaczem i przyciągnęła mnie do siebie. Ukryła twarz w moich jasnych włosach i mocno objęła mnie ramionami. Czułam, jak jej ciepłe łzy spływają po mojej szyi.
   - Gdzie ty byłaś? - wychlipała. - Tak za tobą tęskniłam! Tyle cię szukaliśmy... ja... ja myślałam, że cię już nigdy nie zobaczę, że nie żyjesz.
   Odsunęła się ode mnie. Przetarła mokre oczy i chwyciła mnie za rękę.
   - Ale ty się zmieniłaś - uśmiechnęła się przez łzy. - Nie jesteś już taka pucołowata jak kiedyś.
   Zaśmiała się cicho i odsunęła się od drzwi.
   - Wejdźcie, rozgośćcie się - powiedziała.
   Weszliśmy do domu. Będąc na zewnątrz nie spodziewałam się, że jest on tak duży. Z przedpokoju widziałam przestronny, elegancko urządzony salon i schody prowadzące na górę. Panował tu zupełnie inny wystrój niż w nowoczesnym domu Justina, przez co nie potrafiłam poczuć się tutaj jak u siebie. A właściwie... jak u Justina.
   Kiedy odwieszałam katanę na wieszak, zorientowałam się, co mi przypomina to wnętrze. Dokładnie tak, tylko w mniejszej wersji wyglądał kiedyś pokój Melanie. Więc... ten domek najprawdopodobniej należał do niej.
   Siostra zaprosiła nas do salonu i kazała nam usiąść, więc usiedliśmy z Justinem obok siebie na skórzanej kanapie.
   - Co chcecie do picia? Kawę, herbatę?
   - Um... w sumie to przyszliśmy tylko na chwilę, więc... - zaczął Justin.
   - Nie, musicie trochę zostać - uparła się Melanie. Uśmiechnęłam się, przypominając sobie ją sprzed siedmiu lat. Zawsze przerywała mi w połowie zdania i uwielbiała żartobliwie wystawiać język.
   - Tak czy inaczej, siadaj, nie chcemy nic do picia - powiedziałam.
   Melanie usiadła na przeciwko nas, w fotelu. Spojrzała na mnie z wielkim uśmiechem, po czym posłała Justinowi groźne spojrzenie, którego chyba miałam nie zauważyć. Chłopak zacisnął wargi i założył ręce na piersi.
   - Więc, Rosanne, gdzie ty byłaś? Wiesz, jak się o ciebie martwiliśmy?
   - Em... - spojrzałam na Justina., przygryzając wargę. Nie uzgodniliśmy "oficjalnej wersji" mojego porwania, a tą prawdziwą nie mogłam i nie chciałam się dzielić. Chłopak otworzył usta, jak to zawsze robił gdy się nad czymś zastanawiał i nerwowo poprawił grzywkę.
   - Hm? - ponagliła mnie Melanie.
   Justin spojrzał na mnie wzrokiem "chciałbym pomóc, ale nie potrafię".
   - Ważne że jestem, nie? - zaśmiałam się nerwowo.
   - Chyba tak - potwierdziła siostra. - Ale... Rosanne, proszę, powiedz gdzie byłaś, co ci się stało.
   - Powinnaś wiedzieć tylko, że nie przebywałam tam ze swojej woli - odpowiedziałam wymijająco.
   Dziewczyna westchnęła.
   - Okej. A on - kiwnęła głową na Justina. - wie, prawda?
   - Tak - odpowiedziałam, zaciskając wargi.
   - No tak - westchnęła. - A skąd wy się tak w ogóle znacie?
   - Mogłabym cię spytać o to samo.
   Melanie zaśmiała się ponuro.
   - Ten chłopak - wskazała na Justina. - to najgorsza osoba jaką. Manipuluje ludźmi dookoła siebie, mami ich, udaje że mu na nich zależy, a potem...
   - Nie manipuluję ludźmi. Nie wciskaj jej tego kitu. Może i byłem nieodpowiedzialnym gnojkiem, ale nigdy nikim nie manipulowałem - przerwał jej cicho.
   - A co jej powiedziałeś wtedy, co? Jak ona na to zareagowała? Bo nie mów mi, że zgodziła się dobrowolnie!
   - Ej, dość! - krzyknęłam. - Czy ktoś może mi powiedzieć o co wam chodzi?
   Co takiego mógłby zrobić ten człowiek, który uratował mnie z tego nieszczęsnego miejsca, dając mi tyle, że nigdy nie śmiałabym nawet o to prosić?... 
   - Mieszkasz z nim? - spytała Melanie, zupełnie ignorując moje pytanie.
   - Tak, mieszkam z nim.
   - Oszalałaś?! On jest nieobliczalny!
   Może naprawdę jest seryjnym zabójcą?
   - Skończyłem z ćpaniem, okej?! - wybuchnął Justin. - Skończyłem z tym trzy lata temu, kiedy tylko... kiedy tylko...
   - No, wyrzuć to z siebie! - syknęła Melanie. - Kiedy co?!
   Daj spokój, to Justin. Znasz go. On NIE jest seryjnym zabójcą. Zwykłym zresztą też nie.
   Chłopak spuścił smętnie głowę.
   - Zostawmy ten temat w spokoju. Wiem. Rozumiem że jesteś na mnie wściekła, ja też sobie tego nigdy nie wybaczę, ale nie manipuluję ludźmi i nigdy tego nie robiłem - wymamrotał.
   - Okej, okej - westchnęła moja siostra. - Więc, Rosanne, nie chciałabyś się przeprowadzić do mnie? Mieszkam tylko z narzeczonym, a dom jest dość duży, pomieścimy się wszyscy. Mam jedną wolną sypialnię, możesz ją zająć.
   - Dziękuję za dobre chęci, ale mieszkam z Justinem - odpowiedziałam.
   - No... okej. Skoro chcesz u niego mieszkać...
   - Myślałam, że mieszkasz z rodzicami.
   - Oh, Rosanne! - zakryła usta dłonią. - No tak, ty o niczym nie wiesz. Nasi rodzice... Z mamą nie mam kontaktu od trzech lat. Pokłóciłyśmy się strasznie i wyjechała. Nawet nie mam pojęcia gdzie...
   Serce podeszło mi do gardła. Jak moja matka mogła coś takiego zrobić? Jak mogła opuścić swoją córkę?
   - A tata? - spytałam z bijącym sercem.
   - On... On kilka dni po tym, jak zaginęłaś... wiedział, że to wszystko przez niego. Załamał się... i on... on popełnił samobójstwo, Rosanne.

***
Ten rozdział jest zdecydowanie dłuższy niż poprzednie i mam nadzieję, że uda mi się zachować taką długość. Jak myślicie, za co Melanie tak bardzo nienawidzi Justina? Napiszcie w komentarzach! Kolejny rozdział w poniedziałek!

niedziela, 14 lutego 2016

Rozdział 7

WAŻNA NOTKA POD ROZDZIAŁEM 
   - Wow, masz talent.
   Rose otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła. Była na dworze.
   No tak, musiałam przysnąć w trakcie rysowania.
   - To jest piękne.
   Podniosła wzrok do góry i ujrzała nad sobą Justina trzymającego w ręce jakąś kartkę. Chwila... to nie była jakaś tam kartka, ale jej szkic.
   - Hej, oddaj - mruknęła. Wstała i otrzepała się, po czym spróbowała mu wyrwać rysunek.
   - Spokojnie, bo podrzesz - powiedział, unosząc kartkę do góry poza zasięg Rose, wciąż się wpatrując w jej rysunek. Dziewczyna przeklinała w myślach swój niski wzrost. - Masz talent, dziewczyno. Ten rysunek wygląda jak zdjęcie. To morze... ono tutaj płynie. Kiedy ostatnio byłaś nad morzem?
   - Mieszkałam nad oceanem, często chodziłam z siostrą na plażę - odpowiedziała, próbując dosięgnąć kartki.
   - Nie byłaś nad morzem od siedmiu lat, a potrafisz je tak idealnie odwzorować? Te spienione fale, sposób w jaki rozbijają się o skały... I ta kobieta...
   Co? Podnieca cię?
   - Miałaś jak rysować przez te siedem lat?
   - Podczas tych siedmiu lat rysowałam tylko przez kilka tygodni. Znalazłam ołówek i szkicowałam na ścianie - wzruszyła ramionami. - Potem się skończył i przestałam rysować. Oddasz mi kartkę?
   Justin westchnął i zwrócił jej rysunek.
   - A... i sorry za przywłaszczenie sobie twojego ołówka - powiedziała Rose. 
   - Możesz go sobie zatrzymać, mi jest niepotrzebny. Hej, mam w domu kilka rys papieru, mogę ci je udostępnić. Przynajmniej nie będziesz musiała rysować na jakichś skrawkach.
   - Okej.
   - Chodź, pokażę ci gdzie są.
   Ruszyli w kierunku domu.
   - Justin?...
   - Tak?
   - Masz kota?
   Chłopak wybuchnął śmiechem.
   - Chyba oszalałaś. Nienawidzę kotów - spojrzał na nią, unosząc brwi. - A co, chciałabyś mieć kota?
   - Po pierwsze mam na nie uczulenie, po drugie nawet bez tego ich nie lubię, a po trzecie po domu ciągle błąka ci się jakiś kot.
   - Naprawdę?
   - Taki biały.
   - Aa, widziałem go kiedyś, ale przede mną uciekł. Pewnie wszedł jak brama była otwarta, a teraz nie może wyjść. Poproszę George'a, żeby go wygonił.
   - Która tak w ogóle godzina? - zapytała Rosanne.
   - Jakoś po trzynastej.
   Dziewczyna zmarszczyła brwi.
   - A nie miałeś przypadkiem wrócić wieczorem? 
   - Właśnie, muszę na ten temat z tobą porozmawiać.
   - Coś się stało? 
   Pierwsze co przyszło jej na myśl to to, że go zwolnili. Miała nadzieję, że to tylko przypuszczenia. 
   - Zaszły małe zmiany w scenariuszu. To znaczy... nie będziemy kręcić tutaj, w Kalifornii, tylko na Alasce.
   - Yhm...?
   - Więc muszę się przenieść chwilowo do Alaski. I chciałbym, żebyś pojechała ze mną.
   - Justin, ja naprawdę nie chcę się narzucać...
   - Boże, ty znowu o tym samym. Póki nie jesteś całkowicie bezpieczna, nie możesz zostać sama.
   - A kiedykolwiek będę całkowicie bezpieczna?
   - Tak. 
   - Kiedy?
   - Tak długo jak będziesz przy mnie - odrzekł tak cicho, że ledwo go usłyszała. 
   Rosanne poczuła przyjemne ciepło w brzuchu. Uśmiechnęła się delikatnie.
   Weszli do nowoczesnego gabinetu. Justin otworzył szafkę nad biurkiem i jej oczom ukazało się kilka rys papieru.
   - Zawsze jeśli będziesz potrzebować, możesz sobie wziąć tyle kartek ile będziesz chciała - powiedział.
   - Dziękuję.
   - Nie ma sprawy.
   - Justin... 
   - Hm?
   - Dlaczego tyle dla mnie robisz?
   - To chyba nie jest nielegalne - wzruszył ramionami.  
   - Legalne, ale zastanawiające.
   Chłopak zaśmiał się cicho.
   - Nie martw się, nie mam żadnych złych intencji.
   - Okej... wiem, że jesteś niegroźny - uśmiechnęła się słabo.
   Taaa... Chciałabym.
   - To dobrze.
   Rose podeszła do niego bliżej i zarzuciła mu ręce na szyję.
   - Dziękuję za wszystko.
   Chłopak objął ją delikatnie w talii i przyciągnął bliżej do siebie. Rosanne wtuliła twarz w jego ramię, rozkoszując się jego zapachem.
   - Przyzwyczajaj się - powiedział cicho.
   - Do czego?
   - Do tego, że robię wszystko, abyś była szczęśliwa.

   - Masz ochotę na pizzę?! - krzyknął Justin.
   Rosanne podniosła wzrok znad książki i zwróciła twarz w kierunku głosu.
   - Jasne! - odkrzyknęła.
   Chłopak wszedł do salonu ze wzrokiem utkwionym w ekranie swojego iPhona.
   - Z czym? - zapytał.
   - Em... Nie wiem, wszystko jedno. Ale chyba najbardziej mam ochotę na hawajską.
   - Okej, może być hawajska.
   Wyszedł z salonu i zadzwonił do pizzerii, a dziewczyna wróciła do czytania. Po chwili Justin wrócił do salonu i usiadł obok niej na kanapie.
   - O, czytasz Strzępy ze stali! Lubię tą książkę.
   - Fajna jest.
   - Wiem. Doszłaś już do tego, jak Joe umiera?
   Rosanne spojrzała na niego marszcząc brwi.
   - To on umrze?
   - Ups!
   Justin zrobił minę typu sorry-nie-wiedziałem-że-o-tym-nie-wiesz, jednak dziewczyna wiedziała, że zrobił to specjalnie.
   - No dziękuję - syknęła.
   - Hej, no nie wiedziałem...
   - Zrobiłeś to specjalnie.
   Justin otworzył usta, żeby coś powiedzieć, jednak Rose szybko mu przerwała.
   - I nawet nie próbuj się wymigać.
   - Um... no dobrze, może to było w pewnym stopniu specjalnie. Sorry...?
   - Okej, wybaczam - zaśmiała się i powróciła do czytania, ale jedna myśl nie dawała jej spokoju. - A jak on umrze?
   - Serio, Rose? - prychnął Justin, po czym wybuchnął śmiechem.
   - No, ej, nie śmiej się ze mnie. Zacząłeś spojlerować to już dokończ.
   - Zostaje zamordowany. Na czym jesteś?
   - Na tym, że Joe i Laura idą na imprezę do jej siostry.
   - To już niedługo do tego dojdziesz.
   - A kto go zamorduje?
   - Rose... to się wyjaśni na końcu książki.
   - Uh... - prychnęła niezadowolona i powróciła do czytania, a Justin wyjął telefon.
   Po kilku stronach obraz zaczął jej się zamazywać. Próbowała to zignorować, ale po chwili doszedł do tego rozrywający ból głowy. Zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu.
   Co się kurwa dzieje!?
   - Rose? - poczuła dłoń Justina na swoim ramieniu. - Wszystko okej?
   - N-nie wiem.
   Otworzyła oczy, jednak prawie nic nie widziała. Zaczęły trząść jej się ręce, upuściła książkę na kanapę. Czuła, że jeszcze chwila w takim stanie, a umrze.
   - Rose!
   Justin zsunął się z kanapy i uklęknął przed nią, łapiąc ją za ręce.
   - Brałaś coś? - zapytał.
   W pierwszej chwili dziewczyna chciała na niego nawrzeszczeć, że myśli o niej jak o jakiejś ćpunce. Opanowała się jednak.
   On chce tylko pomóc.
   Pokręciła przecząco głową.
   - A jak cię porwali? Dawali ci coś?
   - Kurwa, Justin... - wyrwała dłonie z jego uścisku i przycisnęła do skroni, próbując pozbyć się bólu.
   - Rose, do cholery, to jest ważne!
   Wytężyła swój umysł. Przypomniało jej się, jak w wieku 15 lat przestała płakać po każdym kliencie, już się nie użalała nad swoim losem. To mogło być skutkiem narkotyków.
   - Możliwe. A-ale ja n-nie wiem, na-naprawdę.
   - Nie ruszaj się stąd.
   No kurwa bo ja akurat mam siły żeby wstać.
   Justin podniósł się z kolan i wybiegł z pomieszczenia.
   Zakręciło jej się w głowie. Błagała w myślach, aby to się wreszcie skończyło. Chciała umrzeć, chciała uciec od tego bólu. Cokolwiek. To rozszarpywało ją na kawałki.
   Justin wbiegł do pokoju ze szklaną wody. Zatrzymał się gwałtownie przed kanapą i zaklął pod nosem, kiedy część wody wylała się na jego ręce. Podał jej szklankę do rąk.
   - Napij się. Powinno być trochę lepiej.
   Gdy tylko usłyszała wyraz "lepiej", zaczęła pić. Zimna ciecz przyjemnie ją orzeźwiła, po chwili również przestały trząść jej się ręce, obraz stał się wyraźniejszy, a głowa zaczęła boleć znacznie mniej.
   - I jak się czujesz? - spytał Justin.
   - O wiele lepiej. Dziękuję. Nie wiedziałam, że w zwykłej wodzie kryje się tyle uzdrowicielskiej mocy.
   Chłopak zaśmiał się nerwowo.
   - Słuchaj... Czy jesteś pewna że podawali ci narkotyki?
   - Na początku strasznie przeżywałam to że zrobili ze mnie dziwkę, a potem nagle zaczęło mnie to wszystko mniej obchodzić, czułam się... nie wiem jak to powiedzieć - spojrzała w jego oczy, próbując znaleźć właściwe słowa, ale one tylko ją rozpraszały. - Em... mniej nieszczęśliwa. Jakbym się pogodziła ze swoim losem. I w sumie nie byłoby z tym nic dziwnego, że po paru latach się przyzwyczaiłam, ale to stało się z dnia na dzień. Wydaje mi się, że zaczęli mi coś dosypywać do picia. Tak... teraz wszystko zaczyna mi się układać w głowie. Kiedyś nikt mnie nie wynajął przez całe dwa tygodnie, chociaż zwykle wypożyczali mnie kilka razy dziennie. Wtedy czułam się źle i nie miałam pojęcia dlaczego. Pewnie wtedy mi nic nie mi nic, bo nie miałam facetów do obsłużenia.
   - Mówisz o tym z niesamowitą łatwością.
   - To już przeszłość - uśmiechnęła się słabo.
   - Rose... jeśli znowu zaczniesz się tak czuć a mnie nie będzie w domu, zawołaj George'a, on będzie wiedział co robić.
   - Naprawdę sama nie mogę sobie nalać wody? - mruknęła, na co Justin westchnął.
   - Kiedyś też brałem...
   - Ty?! - Rosanne zerwała się  gwałtownie z kanapy.
   - Taa. Miałem problemy i zacząłem ćpać. To było dość poważne, byłem na prochach praktycznie cały czas. W końcu Ryan namówił mnie na odwyk. Nie było łatwo, ale się udało. Od dwóch lat nie mam we krwi narkotyków - dokończył dumnie. - Więc proszę cię, zaufaj mi. Pomogę ci z tego wyjść, ale musisz mi pomóc: nie rób mi na przekór, nawet jeśli to co ci mówię wydaje ci się bez sensu.
   - Dobrze, tato.

***
Hej!
Wielu osobom lepiej się czyta, kiedy narracja jest pierwszoosobowa, a nie jak u mnie trzecio-. Dlatego zastanawiam się nad tym, czy nie przerzucić się na pisanie "oczami". Co o tym sądzicie? Wasza opinia jest dla mnie najważniejsza, więc wygłoście ją w komentarzach!