niedziela, 17 stycznia 2016

Rozdział 5

 - Właśnie, Justin - zaczął Ryan. - Kiedy wreszcie skończycie zdjęcia do Płomieni?
   - Już dawno skończyliśmy.
   - Dlaczego nic nie mówiłeś?! - zdziwił się Chris.
   - Mówiłem.
   - Mówił - potwierdziła Charlie. - Ale wy byliście już napici.
   - Możliwe - zaśmiał się Chris. - Zaraz, to co ty teraz będziesz robił? Masz wolne?
   - Serio? - załamała się Charlie. - Przecież o tym też mówił...
   - Też wtedy gdy byliśmy napici?
   - Nie, też byliśmy wtedy na imprezie, ale byliście jeszcze trzeźwi.
   - Aaa! Na tej imprezie, na której było tyle zajebistych lasek? - spytał Chris.
   - Taa - potwierdził Justin i uśmiechnął się łobuzersko.
   Charlie westchnęła i wymamrotała coś pod nosem.
   - A ty tam na nas nie narzekaj - upomniał ją Ryan. - Z tego co pamiętam, przez całą imprezę też śliniłaś się do...
   - Ryan, dość - przerwał mu Justin.
   - Nic nie mówię - odpowiedział, podnosząc ręce w obronnym geście.
   - Okej, okej. Więc, Justin, co teraz robisz? - spytał Chris.
   Chłopak zaśmiał się cicho.
   - Robimy zdjęcia do nowego filmu, jednak nie mogę zbyt wiele zdradzić. Ale wiedz, że będzie tam dużo seksu.
   - Z tobą w roli głównej? - zapytał Ryan, zanosząc się śmiechem.
   - Taa.
   - A z jaką dziewczyną?
   Justin wzruszył ramionami.
   - Jest nawet ładna.
   - Nawet? - upewniła się Charlie.
   - Nie w moim typie.
   - To znaczy?
   - Jej matka jest cyganką, przez co trochę tak wygląda. Wiesz, długie czarne włosy...
   - Długie rzęsy, duże, ciemne oczy, pełne usta? - spytał Ryan z udawanym rozmarzeniem.
   - Dokładnie - zaśmiał się Justin.
   - I to ona jest nawet ładna?
   - Widziałem ładniejsze.
   Charlie prychnęła.
   - Rose, chodź stąd - powiedziała i wstała.
   Rosanne podniosła się z kanapy i poszły do drugiego, mniejszego salonu.
   - Justin poprosił mnie, abym załatwiła ci jakieś ubrania - powiedziała Charlie, patrząc na jej strój. - Cóż, jak widzę, nie masz w czym chodzić.
   - Nie mam - potwierdziła Rose.
   - Dobrze, więc odwróć się. Muszę cie zmierzyć.
   Dziewczyna posłusznie się obróciła, a Charlie wyjęła miarkę z torebki.
   - Długo będziesz u niego mieszkać? - spytała.
   - Nie wiem. Nie chcę mu się narzucać, ale...
   Zamilkła. Poczuła zimną miarkę na swojej talii.
   - Ale?
   - Ale... nie mam gdzie mieszkać.
   - Nie masz rodziny?
   - Nie wiem. Chyba mam, ale nie wiem czy chcę się z nią widzieć- powiedziała Rosanne. "Brzmisz jak wariatka", pomyślała. - Nie miałam z nią kontaktu od siedmiu lat.
   - Uciekłaś?
   - Nie do końca.
   - Nie jesteś zbyt rozmowna - zauważyła Charlie.
   Rose wzruszyła ramionami.
   - To przez to, że jestem przyzwyczajona do samotności -powiedziała cicho.
  Charlie zapisała coś na kartce.
   - Okej, masz jakieś specjalne życzenia dotyczące ubrań, które ci przyniosę?
   - Nie.
   - Więc możemy już wrócić do chłopaków. Dzisiaj wieczorem przyniosę ci coś do ubrania na kilka dni, potem doniosę resztę.
   - Dziękuję.
   - Podziękuj Justinowi - powiedziała i wyszła.
   Rose ruszyła za nią. Wróciły do chłopaków.
   - No, Ryan, Chris, zbieramy się- powiedziała Charlie.
   - Błagam cię, dziewczyno - jęknął Chris. - Justin właśnie opowiadał nam o Julii Hold.
   - Kto to jest Julia Hold? - spytała Rose.
   - Dziewczyna, z która Justin gra w nowym filmie. Ej, stary, prześlesz mi jej zdjęcie?
   - Nie mam jej zdjęć.
   - To zrób jakieś, proszę. Chcę ją zobaczyć.
   - Okej, okej, zrobię i prześlę - obiecał Justin.
   - Dobra, musimy już iść - przerwała Charlie. - Przyjdę wieczorem z ubraniami.
   - Zdążysz? - zdziwił się Justin.
   - Na pewno nie przyniosę ich dużo, będą najwyżej na kilka dni.
   - A do jutra?
   - Dlaczego ci tak zależy na czasie?
   - Po prostu nie możemy tu długo zostać.
   - Nie możecie?
   Charlie zacisnęła mocno wargi. Rosanne posłała Justinowi pytające spojrzenie.
   - Później ci wyjaśnię - powiedział do niej.
   - To cześć, Juss - rzuciła Charlie i wyszła.
   - Hej, zaczekaj na nas! - krzyknął Ryan i zerwał się razem z Chrisem z kanapy. - Pa, Justin, pa, Rose. Musimy się niedługo spotkać.
   - I pamiętaj o zdjęciu - dodał Chris. - Cześć.
   - Hej - pożegnała się Rose.
   Kiedy tylko wyszli, Justin odwrócił się do niej.
   - Słuchaj... mam pomysł co zrobić, aby cię nie szukali.
   - Jaki?
   - Ale... będzie to wymagało dyskrecji. Nikt nie będzie mógł się dowiedzieć o twojej przeszłości.
   - Mi to odpowiada. Im mniej osób o tym wie, tym lepiej.
   - Nagramy filmik, w którym będziesz opowiadać o sobie i o tym, co cię spotkało przez te siedem lat. Wyślę go tym ludziom, co cię więzili i wytłumaczę, że jeżeli tylko będą cię szukać lub podejmą jakiekolwiek działania w tym kierunku, prześlę ten filmik policji, a jeśli nie, to ich sekret będzie bezpieczny. W między czasie wynajmę kogoś, kto znajdzie ich po cichu i załatwi.
   - To zadziała? - szepnęła Rosanne.
   - Z małą pomocą na pewno.
   - Jaką pomocą?
   Justin odchrząknął.
   - Chcesz może coś zjeść?- zapytał.
   - Z jaką pomocą?
   - Jeśli odpowiednio zapłacę.
   - Justin...
   - Tak?
   - Doceniam to co robisz, ale... Nie lepiej by było, gdybym teraz po prostu wyszła i przestała zawracać ci głowę?
   - Nie. Nie zawracasz mi głowy.
   - Dlaczego to robisz? Po co mi pomagasz?
   - To chyba nie jest zabronione.
   Rosanne westchnęła cicho.
   - Ja... ja po prostu dziwnie się czuję tak siedząc ci na głowie.
   - Nie trzymam cię tu. Jeśli chcesz, możesz wyjść stąd w każdej chwili. Wiedz jednak, że ja i tak będę szukał tych ludzi, którzy ci to zrobili i nie spocznę póki oni nie zdechną. Ale proszę cię, zostań u mnie przynajmniej do momentu, w którym się ich pozbędę, będę dzięki temu spokojniejszy. Dam ci wszystko czego potrzebujesz. Obiecuję.
   - Nie wierzę w to - szepnęła Rose. - Nie wierzę, że to wszystko dzieje się naprawdę. To takie nierealne...
   - Nierealne było to, co działo się ostatnio w twoim życiu.
   Rosanne przygryzła wargę.
   - Masz rację. Wiec kiedy nagramy ten filmik?
   - Możemy nawet w tej chwili.

   - Co to jest za pokój? - spytała, kiedy weszli do małego, kwadratowego pomieszczenia bez okien. Ściany były pomalowane na biało, a jedynym znajdującym się tu meblem było drewniane krzesło stojące przy ścianie.
   - Więżę tutaj swoje ofiary - odpowiedział Justin poważnym głosem.
   Dziewczyna zbladła i poczuła, jak staje w niej serce, "Wiedziałam", pomyślała. "Zabójca."
   Gdy chłopak zobaczył jej przerażoną twarz, wybuchnął śmiechem.
   - Hej, chyba nie wzięłaś tego na poważnie? - zaśmiał się.
   - Nie, no co ty - wydukała pospiesznie. - Oczywiście, że nie.
   - Usiądź tam - powiedział, wskazując na krzesło.
   Dziewczyna posłusznie to zrobiła.
   - Okej, więc raz, dwa... - zaczął, ustawiając kamerę. - Cholera!
   - Co się stało?
   - Przecież masz na sobie moją koszulkę! Nie mogą wiedzieć, że jesteś teraz u mnie, bo zaraz cię znajdą.
   - Myślisz, że wiedzą, że to twoja koszulka?
   - Kiedyś złapali mnie w niej paparazzi i te zdjęcia są teraz w internecie. Wierz mi, ci ludzie zaraz połącza kilka faktów i się zorientują.
   - Okej, więc co robimy?
   - Myślę... okej, zrobię zbliżenie na twoją twarz i nie będzie widać koszulki.
   - Dobra, ale będę musiała pokazać swój nadgarstek.
   - Po co?
   Rosanne uniosła go do góry i oczom Justina ukazał się mały, czarny tatuaż. Znak nieskończoności.
   - Zrobili mi to i wydaje mi się, że także mają to inne dziewczyny, które były przez nich uprowadzone.
   - No tak, musisz to pokazać. Um... zaczekamy do wieczora, kiedy to Charlie przyniesie ci ubrania?
   - Nie. Poradzę sobie.
   - W porządku.
   Chłopak ustawił kamerę.
   - Akcja. 

sobota, 9 stycznia 2016

Rozdział 4

Justin przyciągnął ją do siebie mocno. Ich usta brutalnie się złączyły. Dziewczyna próbowała go od siebie odepchnąć, ale on był silniejszy. Po chwili jednak przerwał i odsunął ją na długość ramienia. Mocne, jarzeniowe żarówki odbijały się w jego karmelowych, szalonych oczach. Rosanne właśnie poznała prawdziwe oblicze Justina.
   Chłopak po chwili znów zaczął ją całować. Jego wargi były wszędzie, lecz wciąż zbyt blisko niej. Dotykały jej szyi, nagich ramion, ust. Wsunął rękę pod jej bluzkę i odnalazł jej piersi.
   Rosanne próbowała się wyrwać, jednak nie miała szans. Ugryzła go mocno w dolną wargę. Pod językiem wyczuła słodki smak krwi. Justin jednak nie zareagował tak jak, się tego spodziewała - przyciągnął ją do siebie mocniej.
   - Nie tak ostro, kochanie - zamruczał jej do ucha.
   - Nie jestem twoim kochaniem. Zostaw mnie, do kurwy nędzy!
   On tylko się zaśmiał i wyciągnął z kieszeni nóż. Objął ją, dotykając chłodnym, metalowym ostrzem jej nagich ramion.
   - Najpierw chcę usłyszeć, jak krzyczysz - szepnął i zatopił nóż w jej delikatniej skórze.

   Rosanne obudziła się z krzykiem.
   Znajdowała się w obcym pomieszczeniu, a jedyne co słyszała, to bicie swojego serca. Jej oddech był szybki i ciężki. Rozejrzała się dookoła.
   "Nie jestem w obcym pomieszczeniu. Jestem u Justina", pomyślała."U tego szaleńca", dodała jej podświadomość.
   - On nie jest szaleńcem - szepnęła dobitnie, próbując przekonać samą siebie. - On jest dobrym człowiekiem.
   Zacisnęła mocno usta i usiadła na łóżku. Pokój, w którym się znajdowała widziała już w nocy, jednak dopiero teraz miała okazję przyjrzeć mu się dokładniej. Był on bardzo duży i słoneczny - czyli był zupełnym przeciwieństwem pokoju w którym mieszkała przez ostatnie siedem lat. Było to dla niej wielkim plusem. W pokoju znajdowały się również drzwi do garderoby, przez którą można było przejść do prywatnej łazienki.
   "Dlaczego on mi tyle daje?", pomyślała "Przecież nawet mnie nie zna."
   "Chce cię wykorzystać", odpowiedziała jej podświadomość.
   - Zamknij się.
   Rosanne wstała z łóżka i weszła do garderoby. Przejrzała się w wielkim lustrze: miała na sobie za dużą o kilka rozmiarów czarną koszulkę Justina z białą liczbą 94 na przodzie. Jej strój był zbyt niewygodny do spania, więc chłopak pożyczył jej swój t-shirt. Dosłownie się w nim topiła: sięgał jej prawie do kolan, ale był lepszy niż obcisła bielizna.
   Na wypadek, gdyby coś od wczoraj coś się pozmieniało, otworzyła szafę, ta jednak była całkowicie pusta, nie licząc jej wczorajszego stroju.
   "Czyli jest tak jak wczoraj", pomyślała. "Pusto".
   Nie wiedziała, co zrobić. Nie było mowy o tym, aby ubrała się tak jak wczoraj, ale nie miała też zamiaru chodzić w za dużej o kilka rozmiarów koszulce. W końcu postanowiła zostać w t-shircie i założyć spodnie z wczoraj. Nie miała grzebienia, więc rozczesała włosy palcami. Poszła do łazienki i przemyła twarz zimną wodą. Przejrzała się w lustrze.
   - Pierwszy dzień wolności - powiedziała do swojego odbicia i uśmiechnęła się.
   Wyszła z pokoju i zeszła po schodach na dół, do salonu. Justin leżał na kanapie i oglądał telewizję. Nagle wybuchnął głośnym śmiechem.
   - Cześć - powiedziała.
   Chłopak usiadł i odwrócił się twarzą do niej.
   - O, hej.
   Wyłączył telewizor.
   - Nie spodziewałem się, że tak szybko wstaniesz.
   - Która godzina?
   - Dochodzi dziewiąta.
   - Nie jest wcześnie.
   - Wiesz... myślałem, że wcześniej prowadziłaś bardziej... hm... nocy tryb życia.
   - No tak - powiedziała i uśmiechnęła się do niego delikatnie.
   Justin wstał z kanapy i chwycił za telefon.
   - Charlie zaraz powinna tu być, zadzwonię do niej. Zrobiłem ci śniadanie, leży na stole w jadalni. Mam nadzieję, że lubisz tosty francuskie?
   - Uwielbiam - odpowiedziała. Gdy mieszkała z rodziną, bardzo często jej jadła. Zastanowiła się chwilę, po czym dodała nieśmiało. - Są z truskawkami?
   - Tak, z truskawkami - powiedział Justin i zaśmiał się cicho.
   Dziewczyna poszła wesołym krokiem do jadalni. Na stole czekał na nią talerz z czterema tostami posypanymi truskawkami. Wzięła głęboki oddech i poczuła ich słodki zapach. Była w raju.
   Usiadła przy stole i pożarła je w mgnieniu oka. Pierwszy raz od siedmiu lat czuła się najedzona.
   - Smakowało? - spytał Justin, który bezszelestnie wszedł do jadalni.
   - Bardzo.
   Rosanne wzięła do ręki talerz i ruszyła w kierunku kuchni.
   - Gdzie ty idziesz? - spytał Justin.
   - Pozmywać.
   - Przecież ja... - zaczął, jednak dziewczyna już zniknęła za drzwiami.
   Szybko umyła talerz i postawiła go na suszarce. W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. "Czyżby ta Charlie, o której mówił?", pomyślała i ruszyła do przedpokoju.
   - Rose! - usłyszała wołanie Justina.
   - Idę!
   Chłopak czekał w przedpokoju razem ze śliczną, czerwonowłosą dziewczyną, która zapewne nazywała się Charlie i dwoma chłopakami. Kiedy tylko weszła, oczy wszystkich skierowały się na nią.
   - To jest Rose - przedstawił ją Justin lekko zdenerwowanym tonem. Gdy Charlie to usłyszała, posłała mu piorunujące spojrzenie, ale on odpowiedział jej tym samym. Dziewczyna spojrzała na Rosanne i pośpiesznie się uśmiechnęła.
   - Charlie - powiedziała i podała jej rękę.
   - A to Christian i Ryan - powiedział Justin niechętnie.
   - Miło mi was poznać.
   - Tak, więc chodźmy do salonu.
   Justin przepuścił chłopaków z Rosanne przodem, po czym zwrócił się cicho do Charlie.
   - Po co ich przyprowadziłaś?
   - Przecież to twoi przyjaciele. Nie chcesz się z nimi widzieć?
   - Ale nie teraz, do jasnej cholery! - syknął. - A poza tym  to nie chodzi o mnie, tylko o Rose.
   Rosanne wytężyła słuch. Wiedziała, że to nie powinna podsłuchiwać, ale nie mogła się powstrzymać.
   - Nie rozumiem. Co masz przez to na myśli?
   - Chodzi mi o to, że... nieważne.
   - Ważne.
   - Do jasnej cholery, Charlie! Nie powinienem ci tego mówić, to sprawa Rose.
   - Ach tak? Podobno jestem twoją przyjaciółką.
   - Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to spytaj się Rose.
   Dziewczyna się przez chwilę zastanowiła, po czym rzekła:
   - Zabiorę ją dzisiaj na zakupy.
   - Nie. to niebezpieczne.
   - Kurwa, Justin, jak to niebezpieczne? To tylko zakupy!
   - Rozgośćcie się, przyniosę lemoniady - powiedział głośno, zupełnie ignorując Charlie. Goście rozsiedli się na kanapie i fotelach.
   - Skąd on cię wytrzasnął, co? - spytał Christian.
   - Ja...- Rosanne nie chciała o tym rozmawiać. - Cóż... Ym...
   - Chris, daj spokój - skarciła go Charlie. - Czy to ważne?
   - No, chyba nie. A jak tam Jane?
   Wyraz twarzy Charlie od razu zmienił się na zatroskany.
   - Już jej lepiej, ale dalej musi leżeć w szpitalu.
   - Pójdziemy do niej jutro ją odwiedzić? - zaproponował Ryan.
   - Myślę, że będzie jej bardzo miło - powiedziała Charlie. - Rose, pójdziesz z nami? Na pewno polubisz Jane,
   - Z chęcią bym z wami poszła, ale nie wiem czy to bezpieczne.
   "Przez całe życie będziesz się ukrywać?", zapytała samą siebie w myślach.
   Charlie zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć o co chodzi.
   - Justin wyciągnął cię z więzienia? - spytał Chris.
   - Chris... - syknęła Charlie.
   - Można tak powiedzieć - zaśmiała się Rose.
   Justin wszedł do salonu i postawił na stoliczku kawowym dzbanek z lemoniadą oraz pięć szklanek.
   - Nie powinieneś być w pracy? - zapytał go Ryan.
   - Przełożyli próbę na jutro.
   - Próbę? - spytała Rosanne.
   - To ty nie wiesz? Nie znasz Justina Biebera? - zapytał Chris z udawanym przejęciem. - Widzisz, stary, czyli jednak nie jesteś aż taki popularny!
   - Przymknij się, Chris - zaśmiał się Justin.
   - Jaką próbę? - ponowiła pytanie Rose.
   - Nie oglądałaś nigdy Dwóch godzin do świtu? Albo Wielkiego miasta nocą? - spytał Ryan.
   "O co im do cholery chodzi?!", pomyślała.
   - Hej, przestańcie. Ona była w nietypowej sytuacji przez ostatni czas - powiedział Justin, po czym zwrócił się do Rose. - Po prostu jestem aktorem. I tyle.
   Rosanne spojrzała na jego idealną twarz, hipnotyzujące oczy i wysportowaną sylwetkę. "No tak", pomyślała. "Aktor"

***
Hej!
Przepraszam, że rozdział dodaję dopiero teraz, ale w tygodniu miałam za dużo nauki. Postaram się pisać częściej i dodać kolejny w poniedziałek lub wtorek.
Komentujcie!

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Rozdział 3

 Rosanne stanęło serce. Zapomniała, jak się oddycha. Czas zwolnił, słyszała pulsowanie krwi we własnych uszach.
   Była wolna.
   Nareszcie.
   Czekała na ten moment od siedmiu lat. Od dawna nie miała już jednak nadziei na to, że ten piękny sen stanie się rzeczywistością. Dotknęła skórzanego fotelu.
   "To się dzieje naprawdę."
   Zakryła twarz dłońmi i poczuła, jak spływają po nich łzy. Nie próbowała ich nawet powstrzymać. Pierwszy raz od wielu lat pozwoliła tak po prostu wypłynąć uczuciom.
   - Rose?... Wszystko okej? - spytał Justin, marszcząc z troską brwi.
   - Ja... ja już całkiem straciłam nadzieję na to, że ktoś mi pomoże - powiedziała, łkając. - Myślałam, że spędzę tam całe swoje życie. 
   - Od dzisiaj już nikt nie będzie cię do niczego zmuszał. Wszystko będzie dobrze, obiecuję. 
   "Wszystko będzie dobrze."
   Rosanne zaśmiała się cicho przez łzy. Nareszcie po siedmiu latach poczuła się bezpieczna. Życie stało się piękne. Nie miała pojęcia nic o człowieku, z którym jedzie, ale nie obchodziło jej to. Uratował ją. Podarował jej życie. To wystarczyło, aby mianowała go najlepszym człowiekiem na Ziemi.
   Wzięła głęboki oddech. Powietrze w samochodzie pachniało cytryną, co zapewne było skutkiem zapachowej zawieszki. Rose wiedziała jednak, że ten zapach już zawsze będzie dla niej zapachem wolności,
   Spojrzała na Justina i zauważyła, że ten przygląda jej się z zaciekawieniem. 
   "Dlaczego on ma tak cholernie hipnotyzujące oczy?", pomyślała.
   - Ile masz lat? - zapytał.
   - Siedemnaście.
   Jego oddech przyspieszył.
   - Jesteś strasznie młoda.
   - Nie wyglądasz na wiele starszego - zauważyła.
   - Bo jestem tylko o cztery lata, ale nie chodzi mi o to. Jesteś jeszcze niepełnoletnia! To... to przerażające, co ci zrobili. Ile tam byłaś? Kilka miesięcy? Kurwa, Rose, to nienormalne!
   Dziewczyna przygryzła wargę.
   - Trochę się pomyliłeś. 
   - Z czym?
   - Ym... z tym, ile tam byłam.
   - To znaczy?
   - Nie byłam tam przez kilka miesięcy. Ja... byłam tam przez siedem lat.
   Chłopak spojrzał na nią z przerażeniem.
   - Wkręcasz mnie? - zapytał ostrożnie.
   - Nie mam powodu.
   Wargi mu zadrżały. 
   - Nie wierzę... Nie wierzę... - szepnął i wziął parę głębokich oddechów. Po chwili się trochę uspokoił. - Podziwiam cię.
   - Za co?
   Zacisnął usta.
   - Za to, że przez te wszystkie lata nie popełniłaś samobójstwa - powiedział cicho.
   - Często o tym myślałam. Ale moja wiara mi nie pozwalała.
   - To dobrze. 
   Zapanowała między nimi cisza., więc Justin włączył cicho radio. Raz na jakiś czas spoglądał na Rosanne z troską, jakby sprawdzał, czy aby na pewno wciąż tam się znajduje. Po jakimś czasie dziewczyna zaczęła przysypiać.
   - Chyba jestem ci winien wyjaśnienia.
   Dziewczyna otrząsnęła się z transu i spojrzała na niego.
   - Jakie wyjaśnienia?
   - No, za ten hotel i w ogóle. 
   - Ach...
   Przełknął ślinę.
   - Miałaś przyczepiony GPS z mikrofonem, wiesz?
   - Nie wiedziałam.
   - Więc... na parkingu ci go odczepiłem i zostawiłem w pokoju hotelowym. Dzięki temu zaczną cię szukać dopiero jakoś jutro w południe...
   - O kurwa - szepnęła Rosanne.
   - Co się stało?
   Dopiero teraz zorientowała się, że kiedy tylko zauważą, że coś jest nie tak, zaczną się poszukiwania. Nie odpuszczą. Przecież mogła nanieść na nich policji.
   Znajdą ją. Na pewno. Będzie zupełnie tak, jak siedem lat temu, w tamten deszczowy wieczór.
   - Nigdy nie będę wolna. Znajdą mnie - wyszeptała i poczuła, że oczy znowu jej łzawią. 
   Po raz kolejny nabrała się na bajkę, którą opowiadała sobie przez ostatnie siedem lat, w którą co roku wierzyła coraz mniej. W bajkę pt."Będzie dobrze".
   Nienawidziła swojej naiwności.
   - Nie znajdą cię. Nie, dopóki będziesz się trzymała ze mną. Tutaj nic ci nie grozi.
   Rosanne spojrzała w jego karmelowe oczy. Pod jego spojrzeniem czuła się całkowicie bezpieczna. Położyła głowę na miękkim nagłówku i przed oczami stanęły jej czternaste urodziny jej siostry. W salonie rozbrzmiewała głośna muzyka, a Rosanne siedziała w swoim pokoju. Melanie świętowała razem z przyjaciółkami, do których ta nie miała oczywiście dostępu. Pamiętała, że było jej bardzo przykro.
   Nagle zawołano ją na tort. Rosanne wybiegła z pokoju do ukochanej siostry. Zaczęli śpiewać „Sto lat”, kiedy ojciec wpadł do salonu.
   Był kompletnie pijany. Chwycił jedną z koleżanek Melanie za koszulkę i uderzył - tak po prostu, bez powodu.
   Zaczęła się panika. Matka zaczęła wrzeszczeć, przyjaciółki jej siostry pouciekały do swoich mieszkań. Siostra była załamana.
   Kiedy tylko wytrzeźwiał, wytłumaczył im, że jego firma zbankrutowała. Błagał o przebaczenie, obiecując, że to się już nigdy nie powtórzy. Wszystkie postanowiły mu wybaczyć.
   To się jednak ciągle powtarzało. Nie mógł znaleźć pracy, załamany pił, wracał taki do domu, wyżywał się na nich, a następnie przepraszał i obiecywał poprawę. Pewnego wieczoru wrócił pijany do domu. Zaczął wyzywać i bić matkę, a następnie zwrócił się ku Rose. Dziewczyna była pewna, że do końca życia nie zapomni jego wzroku, kiedy to brał zamach, aby ją uderzyć.
   Nie wytrzymała. Wyrwała mu się i uciekła. Biegła przed siebie, a jej łzy mieszały się z kroplami deszczu. Potknęła się o nierówny chodnik, jednak nie wstała. Leżała, zwinięta w kulkę, a jej nowe jeansy przesiąkały mętną wodą.
   W okolicy nie było żywej duszy, nikt nie wychodził z domu podczas burzy. Wyjątkiem był młody mężczyzna w czarnej czuprynie i okularach przeciwsłonecznych.
  
  - Rose!
   Dziewczyna poczuła, że ktoś trzęsie ją delikatnie za ramiona. Gwałtownie otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła. Nadal siedziała w samochodzie.
   - Hej, chodź, już jesteśmy.
   Spojrzała w prawo i ujrzała Justina. Stał już przy samochodzie, obok jej otwartych drzwi. Zawiał delikatny wiaterek, przenikając jej skąpy strój. Poczuła dreszcze.
   Szybko się odpięła i wysiadła z samochodu, zamykając za sobą drzwi. Chłopak delikatnie objął ją w talii, aby zaprowadzić do domu - był to czysto braterski gest, jednak Rosanne gwałtownie się odsunęła.
   - Przepraszam... - wydukał. 
   Dziewczynie zrobiło się strasznie głupio. "Przecież nie miał złych zamiarów, idiotko", pomyślała i poczuła, jak jej twarz ogarnia rumieniec.
   - To ja przepraszam, że tak zareagowałam. 
   - Nie przepraszaj. Też na twoim miejscu nie chciałbym, aby jakiś obcy facet mnie dotykał – powiedział.
   Rosanne wiedziała, że on ma rację. Nie był dla niej jakimś tam „obcym facetem” – dał jej najlepszą rzecz, jaką kiedykolwiek ktokolwiek mógł jej dać: wolność, ale  mimo to, dalej pozostawał mężczyzną, a mężczyźni kojarzyli jej się z jednym – z bólem.
   Przykładem był jej ojciec, który tak naprawdę bardzo dobrym człowiekiem, a ona była jego ukochaną córeczką. Nigdy nie dogadywała się tak dobrze ani z matką, ani z siostrą. Zawsze, gdy miała jakiś problem szła do niego.
   Tak było przez dziewięć pięknych lat. Tak było aż do momentu, w którym zaczął pić.
   - Witam w domu.
   Rosanne spojrzała na widniejącą przed nimi posiadłość i przestała myśleć o czymkolwiek innym. 

***
Hej!
Dziękuję za 1000 wyświetleń! Wiem, że dla niektórych to wciąż bardzo mało, jednak dla mnie znaczą one bardzo wiele :) 
Rozdziały będę wrzucać tak często, jak tylko będę w stanie. Znowu zaczyna się szkoła, przez co będę miała mniej czasu na pisanie; rozdziałów nie będzie jednak mniej niż jeden tygodniowo.
Bardzo mi zależy na poznanie Waszej opinii na temat mojego opowiadania, więc wygłaszajcie ją w komentarzach :)



   



  


sobota, 2 stycznia 2016

Rozdział 2

   Chłopak wszedł do auta i wyjechał na ulicę. Jechali w milczeniu. Rosanne raz na jakiś czas spoglądała na jego twarz, na jego zaciśnięte szczęki. Wydawał jej się zdesperowany. Przyciskał mocno pedał gazu, jakby bardzo mu się spieszyło. "Pewnie chce mieć więcej czasu dla siebie", pomyślała.
   Czas strasznie jej się dłużył, co powodowało różne myśli. Zastanawiała się, czy chłopak naprawdę może być gangsterem. Jego twarz była na tyle zasłonięta, że nie dało się jej rozpoznać i miał dużo kasy - dwa wystarczające powody, aby go o to osądzać. Rosanne zaczęła się obawiać, że chłopak zrobi jej krzywdę. W dodatku odjechał już za daleko, niż powinien.
   -Gdzie jedziemy? - wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
   Chłopak odwrócił ku niej swoją twarz.
   -Niedługo się dowiesz.
   Na jego twarzy nie pojawił się jednak chytry uśmieszek, jak się spodziewała. Po prostu determinacja, ta cholerna, tajemnicza determinacja. Rosanne wiedziała, że on jest zupełnie inny niż ci klienci, których dotychczas miała. Nie miała jednak pojęcia, czy z tej odmienności powinna się cieszyć czy płakać.
   Skręcili w wąską uliczkę. Rosanne ujrzała wielki bilbord z napisem "Merida Beach" i strzałką do przodu. Zmierzali właśnie do pięciogwiazdkowego hotelu.
   Chwilę później go ujrzała i westchnęła z zachwytu. Słysząc to, chłopak zaśmiał się pod nosem, ale ona to zignorowała. Nigdy nie widziała takiego budynku. Hotel był ogromny i bardzo nowoczesny: cały biały, z wieloma przeszklonymi ścianami. Rosanne niemal nie mogła się doczekać, kiedy do niego wejdzie.
   Kiedy zaparkowali na przestronnym parkingu, dziewczyna już miała wychodzić z auta, kiedy chłopak złapał ją delikatnie za ramię.
   -Zaczekaj - powiedział.
   Rosanne odwróciła się do niego przodem. On zacisnął mocno wargi, jakby się stresował, po czym odchylił delikatnie jej stanik, zupełnie tak, jak robił to facet z czarną czupryną.
   "Zaczęło się", pomyślała i zamknęła oczy. Po chwili jednak poczuła, że nikt jej już nie dotyka. Otworzyła oczy i zobaczyła, że chłopak przygląda jej się z troską.
   -Chodź - powiedział cicho i wysiadł z samochodu.
   Dziewczyna wysiadła posłusznie za nim i zatrzasnęła drzwiczki. Mimo usilnych starań, nie potrafiła zrozumieć jego zachowania. "Nie myśl o tym, Rose", rozkazała sobie w myślach."Po prostu spisz się na 2 tysiące dolarów"
   Kiedy doszli do wielkich, oszklonych drzwi, chłopak znowu przepuścił ją przodem. Rosanne rozejrzała się dookoła. Hol był bardzo przestronny i nowoczesny: jego ściany były białe, a meble ciemnobrązowe. Na przeciwko nich widniał wielki napis "RECEPCJA" i właśnie tam skierował się chłopak. Dziewczyna ruszyła za nim.
   -Dobry wieczór, w czym mogę służyć? - spytała elegancka kobieta siedząca za ladą. Podniosła na nich wzrok i zmarszczyła brwi z dezaprobatą, patrząc na strój Rosanne. Chłopak zauważył to i odchrząknął.  Kobieta spojrzała na niego z wymuszonym uśmiechem.
   -Chciałem wynająć apartament na jedną noc.
   -Nazwisko?
   -Dan Rodrick - powiedział, wyjmując z kieszeni dowód osobisty.
   Kobieta chwyciła go i przepisała dane do komputera.
   -Z widokiem na...
   -Wszystko jedno - przerwał jej szybko.
   -Yhm... Dobrze, więc będzie to pokój numer 543, zaraz państwa...
   - Chciałbym teraz zapłacić.
   Recepcjonistka westchnęła cicho i podała cenę. Chłopak wyjął z portfela wyliczone wcześniej pieniądze i położył na blacie.
   -Mógłbym dostać kluczyk?
   Kobieta szybko mu go podała.
   -Więc zaraz państwa zapro...
   -Nie trzeba, poradzimy sobie - powiedział szybko chłopak.
   "Przecież ma jeszcze jakieś 7 i pół godziny", pomyślała Rosanne. "Gdzie mu się tak śpieszy?"
   Dan złapał ją delikatnie za rękę i pociągnął z stronę windy. Dziewczyna poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. Miała poważną klaustrofobię i przerażało ją jeżdżenie windą.
   Drzwi powoli się rozsunęły, ukazując eleganckie wnętrze. Rosanne wzięła głęboki oddech i weszła do środka, zaciskając mocno powieki. Czuła, jak Dan naciska przycisk, a winda rusza delikatnie w górę. Zaczęły drgać jej nogi, a na odkrytych ramionach pojawiła się gęsia skórka.
   - Wszystko w porządku? - szepnął Dan.
   - Tak - odpowiedziała szybko, z całych sił próbując uspokoić oddech.
   Chłopak miał się o coś jeszcze zapytać, ale drzwi od windy się otworzyły i dziewczyna czym prędzej przez nie wyszła.
   Drzwi do apartamentu znajdowały się na końcu korytarza. Dan szybko je otworzył i powstrzymał wchodzącą Rosanne gestem. Dziewczyna posłusznie się zatrzymała i z zainteresowaniem śledziła jego poczynania.
   Chłopak wszedł szybkim krokiem i otworzył drzwi, które zapewne prowadziły do łazienki. Zniknął za nimi na kilka sekund, po czym wrócił do Rosanne. Zamknął drzwi od apartamentu i rysy jego twarzy złagodniały.
   - O co ci chodzi? - spytała, po czym przygryzła wargi. Znowu palnęła coś, czego nie powinna. Wydawało jej się, że Dan zaraz odpowie jej coś niemiłego, jednak on tylko chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę schodów.
   - Powiem ci, jak będziemy w samochodzie - powiedział spokojnym głosem, po czym dodał ciszej - Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Em... Boisz się jeździć windą, nie?
   Dziewczyna zmarszczyła brwi zdezorientowana.
   - Mam klaustrofobię.
   - Więc zejdziemy schodami - westchnął.
   Rosanne poczuła do niego wielką wdzięczność.
 
   Kiedy znaleźli się z powrotem w samochodzie, chłopak zsunął z głowy kaptur i zdjął okulary przeciwsłoneczne. Rosanne nie mogła zaprzeczyć, że był bardzo przystojny i przez chwilę nawet wydawało jej się, że ma na niego ochotę. Szybko jednak wyzbyła się tej myśli. "Nie jestem dziwką", powtarzała sobie. "Nie ważne, jak długo będę jeszcze do tego zmuszona, psychicznie nigdy nie stanę się dziwką".
   Nie mogła jednak przestać się na niego patrzeć. Długa grzywka opadła mu na karmelowe oczy, więc odsunął ją szybko ręką na tył głowy. Podwinął rękawy i odpalił samochód.
   - Bardzo cię przestraszyłem? - zapytał, kiedy wyjeżdżali z parkingu.
   - Słucham?
   - Strasznie cię przepraszam, nie wiem od czego zacząć - powiedział szybko, przygryzając wargę. - Może... Jestem Justin.
   - Rosanne - odpowiedziała drżącym głosem.
   - Rose... słuchaj, ja naprawdę nie miałem wyjścia. Ten hotel i to wszystko...
   - O czym ty mówisz?...
   Przełknął głośno ślinę.
   - Powiedz mi, czy ty... czy ty tam byłaś z własnej woli?
   - Gdzie?
   - No... w tym burdelu.
   Przygryzła wargi. Nie wolno jej było o tym mówić.
   - Nie.
   - Bardzo cierpiałaś?...
   Rosanne poczuła, że spod powiek wypływają jej łzy.
   - Błagam cię, nie płacz, wszystko będzie dobrze! To... to nie tak jak myślisz. Zabieram cię do swojego domu do Kalifornii. Nie wrócisz do tego burdelu bez własnej woli. Jesteś bezpieczna.
   Spojrzała w jego karmelowe, młode oczy i zrozumiała, że on nie kłamie. Jest wolna.

***
Hej!
Na początku chciałam podziękować za te wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem. Bardzo mnie motywujecie do dalszej pracy!
Trzeci rozdział postaram się dodać już jutro. Komentujcie!