sobota, 26 marca 2016

Rozdział 13



Rose
 Nie spałam już, ale nie byłam też do końca świadoma rzeczywistości. Leżałam, oddychając miarowo, będąc na skraju snu i przebudzenia.
    - I tak nic nie osiągniesz, więc daj spokój - usłyszałam nagle obok swojego prawego ucha i przekroczyłam granicę, otwierając gwałtownie oczy.
   Byłam w pokoju Justina, w jego łóżku. To pomieszczenie przypominało moją sypialnię, było jednak odrobinę większe i miało na jednej ze ścian dwie olbrzymie biblioteczki - Justin pochłaniał ogromne ilości książek. Na moje szczęście. Ja również uwielbiałam czytać, a tutaj książek nie brakowało. 
   Zegar na ścianie odmierzał leniwie kolejne sekundy. Spojrzałam na jego tarczę i odczytałam godzinę - 7:50. Było jeszcze wcześnie, ale promienie słoneczne wpadające do pokoju przez wielkie szyby całkowicie mnie rozbudziły.
   - Przecież ci już mówiłem, nie pytaj mnie o to więcej - wymamrotał Justin.
   Nie miałam pojęcia, że mówi przez sen. 
   Ciekawe, co mu się śni…
   Odwróciłam się w jego stronę. Spał na boku, zwrócony przodem do mnie. Włosy miał rozrzucone na wszystkie strony świata, a brwi zmarszczone w zdenerwowaniu. Z pewnością nie śnił o niczym przyjemnym.
   Nie potrafiłam oderwać wzroku od jego twarzy – od jego pełnych warg, długich rzęs i gęstych brwi… Zapragnęłam unieść dłoń i przejechać opuszkami palców po linii jego ust. Przesunęłam rękę w jego stronę, od jego twarzy dzieliło ją już tylko parę centymetrów.
   - Tak, myślę że możemy się tak umówić – zgodził się z kimś Justin, a jego wyraz twarzy momentalnie złagodniał.
   Co ty wyprawiasz?!
   Szybko się opanowałam i podniosłam gwałtownie na łóżku. Musiałam stąd jak najszybciej wyjść, aby nie wpadło mi do głowy nic gorszego. Wygładziłam pospiesznie prześcieradło po swojej stronie i wróciłam do swojego pokoju.
   Moje łóżko wyglądało dokładnie tak jak je zostawiłam – zmiętolone prześcieradło i porozwalane poduszki. Szybko doprowadziłam je do porządku.
   W pokoju było duszno, więc otworzyłam na oścież drzwi balkonowe. Do środka wlało się ciepłe, kalifornijskie powietrze, do którego zdążyłam już dawno przywyknąć. Nie potrafiłam wyobrazić sobie życia na Alasce, gdzie w najlepszym przypadku mogłoby być 15*C. Szczególnie, że jedziemy w góry na jakieś odludzie.
   Będzie mi bardzo brakować Kalifornii – ciepła, zapachu kwiatów, tego domu… Ale gdybym została, jeszcze bardziej od tego wszystkiego brakowałoby mi Justina.
   Weszłam do garderoby i szybko wybrałam strój – krótkie, czarne spodenki z wysokim stanem oraz luźny t-shirt bez rękawków. Włosy spięłam w luźny kok na czubku głowy, wsunęłam trampki na stopy i ruszyłam w stronę kuchni.
   Po drodze zatrzymałam się przy etażerce stojącej obok mojego łóżka i przejechałam opuszkami palców po jej czarno-białej okładce. Szepty Deana Koontza. Uwielbiałam horrory.
   Gdy byłam zamknięta w tej agencji, miałam trzy książki: Tajemniczy Ogród, Duchy Przeszłości  i To. Te dwie ostatnie czytałam zawsze, gdy byłam przerażona. Innym mogłoby wydawać się śmieszne, że czytam horrory kiedy się boję, ale mi to zawsze pomagało. Po chwili takiej lektury moje potencjalne zagrożenia wydawały się niczym w porównaniu do tych męczących bohaterów z książki. Uwielbiałam bać się rzeczy, które nie mogły mnie spotkać – zawsze w życiu brakowało mi poczucia bezpieczeństwa, a najlepszym sposobem na stworzenie iluzji szczęścia było wmawianie sobie, że inni mają gorzej. A gdzie ludzie mają najgorzej? Oczywiście w horrorach.
   Chociaż teraz czułam się bezpieczna, miłość do nich pozostała (i najprawdopodobniej pozostanie do końca życia). Justin nie był specjalnym fanem tego gatunku literackiego, ale miał ich całkiem spory zbiór. Miałam szczęście że tutaj trafiłam – w tym domu zawsze miałam co czytać.
  
   Siedziałam na obszernym parapecie, przy otwartym oknie. Ciepłe powietrze ogrzewało moje odkryte nogi, a delikatny wietrzyk przyjemnie muskał po twarzy. Z głową opartą o framugę okna obserwowałam ptaki siedzące na niskim, ogrodowym drzewie.
   Wtedy usłyszałam kroki na schodach. Justin.
   - Hej! – przywitał się wesoło, gdy mnie zauważył.
   - Cześć. Sorry, że tak przyszłam do ciebie w nocy, jakbym miała jakieś pięć lat.
   Oderwałam wzrok od ptaków i zwróciłam twarz w stronę chłopaka, aby zobaczyć jego reakcję – wywrócił oczami oraz pokręcił głową z rozbawieniem.
   - Zaraz wypadniesz z tego okna – zauważył, nalewając sobie soku grejpfrutowego do szklanki.
   - Straszne – odparłam z sarkazmem. – Jeszcze się połamię na tych pięćdziesięciu centymetrach.
   Prychnął rozbawiony i upił łyk soku.
   - Z kim tak dyskutowałeś rano? – zapytałam ciekawa co mu się śniło.
   - Co? – zdziwił się.
   - Kłóciłeś się z kimś.
   - Kiedy? Przecież dopiero co wstałem.
   - Wcześniej, przez sen.
   Ukrył twarz w dłoniach.
   - Nie, nie…! - załamał się. – Co ja takiego powiedziałem?
   - Wspominałeś coś… ym… że nie zrobisz czegoś tam, nie zgodzisz się na to, czy coś takiego. Nie pamiętam dokładnie. Ale byłeś bardzo stanowczy – dodałam ze śmiechem.
   Justin wywrócił oczami.
   - Co ci się śniło? – spytałam.
   - Nie wiem, naprawdę… a nie, czekaj… chyba ktoś chciał ode mnie odkupić ten dom. Tak, chciał go odkupić, ja się nie zgadzałem.
   - W końcu się zgodziłeś.
   - Zgodziłem się go wynająć.
   Zaśmiałam się.
   - Robisz coś ważnego? – spytał po chwili.
   - Nie, mogę sobie posiedzieć na tym parapecie później, a co?
   - To znaczy siedź tam sobie, chodzi mi o to czy robisz coś ważnego… psychicznie.
   - Nie, nie robię nic ważnego. Ani psychicznie, ani fizycznie, ani duchowo – powiedziałam z uśmiechem i powrotnie skupiłam wzrok na ogrodzie.
   - Okej, więc…
   Wyjął z szuflady plik kartek i rzucił mi na kolana.
   - Strona 42 – wyszeptał, oddalając się na kilka metrów.
   - Ym… okej – odparłam i spojrzałam w dół – to był scenariusz, najprawdopodobniej do jego nowego filmu. Szybko znalazłam stronę 42, wygładziłam i położyłam na kolanach.
   - Zaczynaj – powiedziałam, uważnie go obserwując.
   Odetchnął, usiadł wygodnie na kanapie i przybrał obojętny wyraz twarzy. Świdrował mnie wzrokiem, co sprawiało że czułam się niezręcznie.
   - Będę się na ciebie patrzył, bo mi się podobasz – powiedział po chwili, nie odrywając ode mnie swojego spojrzenia.
   Zaczęłam się go bać. Nie wyglądał już jak mój Justin. Był zarozumiałym facetem, który nie znosi sprzeciwu i uwielbia uwodzić obce dziewczyny.
   Czyli zagrał idealnie.
   - Chciałbym, abyś była tu zawsze – dodał po chwili, jakby spontanicznie. Przekrzywił głowę i spojrzał mi w oczy.
   - Rose, scenariusz. Teraz ty – wyszeptał, nie zmieniając pozy i wyrazu twarzy.
   - Och – wydukałam i pospiesznie spojrzałam na plik kartek.
   Rick: Chciałbym, abyś była tu na zawsze.
   Jane: Jesteście tacy zmienni…
   - Jesteście tacy zmienni – przeczytałam wyraźnie.
   Mój talent aktorski nie był na wysokim poziomie i dobrze o tym wiedziałam. Nigdy nie potrafiłam dobrze kłamać, czy wkręcać ludzi na Prima Aprilis. Ale teraz, przy Justinie, czułam się jeszcze gorzej. On idealnie wczuł się w rolę, a ja nie potrafiłam nawet dobrze zaakcentować jednego zdania.
   - Wiem – powiedział Justin. – Ale… podoba mi się życie z tobą, wiesz? Myślę, że gdybyś została, mógłbym być szczęśliwy.
   - Jednak teraz pozwolisz mi odejść.
   Nie. Nie wierzyłam w to, że jestem taka słaba. To zdanie zabrzmiało jakbym powiedziała „Jednak kupiłam te bułki o które prosiłeś.”
   - Tak. A teraz obiecaj, że wrócisz w nocy.
   - Obiecuję. Zawsze będę do ciebie wracać.
   Justin zacisnął wargi, próbując powstrzymać śmiech. Wiedziałam, że w środku zbiera mu się jego wielka fala i to tylko kwestia czasu kiedy zacznie tarzać się po ziemi.
   Tak jak przewidziałam, po chwili wybuchnął śmiechem i spadł z kanapy, co spowodowało u niego jeszcze większy ubaw.
   Prychnęłam rozbawiona i odłożyłam scenariusz na stolik.
   - Co cię tak śmieszy? – spytałam, chociaż dobrze znałam odpowiedź.
   - A jak myślisz? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Nie no, sorry, nie powinienem… ale nie mogę wytrzymać!
   - Czyżbyś miał jakieś zastrzeżenia do mojego wielkiego talentu aktorskiego?
   - Rose!
   - Tylko się pytam. Nie mam pojęcia, dlaczego wzięli Julię do tego filmu, a nie mnie. Przecież to jasne że zagrałabym to o wiele lepiej.
   - ROSE! – krzyknął i podkulił ze śmiechu kolana pod brodę.
   Patrząc na tę scenę nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. Po chwili leżeliśmy obok siebie na dywanie – ja z bolącą przeponą, a on z zadyszką.
   - Grałaś kiedyś w jakimś przedstawieniu? – spytał po chwili, gdy już się trochę uspokoiliśmy.
   - Tak. W podstawówce grałam kiedyś drzewo.
   - DRZEWO?
   Znowu wybuchliśmy śmiechem.
   - To… to ja powiem reżyserowi… żeby cię wziął do naszego filmu… bo wiesz, akcja dzieje się w lesie – wymamrotał, rechocząc.
   - Myślę że możemy to sformalizować – stwierdziłam, odwracając twarz w jego stronę.
   I znowu to uczucie.  Jego oczy wpatrzone w moje, nasze usta tak blisko siebie. Potrzebowałam tej bliskości, potrzebowałam jego. Uważnie obserwował moją twarz swoimi karmelowymi, już całkiem poważnymi tęczówkami. Wszystko dookoła wydawało mi się takie nierealne, takie zamazane… czułam tylko jego zapach.
   - Justin…
   - Tak?
   - Pocałuj mnie – wyszeptałam.
   Chłopak wstrzymał oddech zdezorientowany, otworzył szerzej oczy, jakby nie do końca zrozumiał mojej prośby.
   Ja pierdolę… Idiotka. Jesteś najgłupszą osobą jaką znam, Rose.
   Zanim zdążył się poruszyć, zerwałam się z podłogi.
   - Przepraszam, zapomnij – wymamrotałam pospiesznie.
   Kurwa, o czym ty mówisz. Tego nie da się zapomnieć. Teraz już nic nie będzie jak wcześniej. Musisz się wyprowadzić.
   - Rose… - wyszeptał, siadając na dywanie.
   Ostatni raz na niego spojrzałam i szybkim krokiem ruszyłam do drzwi.
   - Rose!
   Justin zerwał się szybko z podłogi, dogonił mnie i chwycił za rękę.
   - Słuchaj…
   - Zostaw mnie, już i tak wszystko spieprzyłam – wymamrotałam, unikając jego wzroku.
   - Nie. Spójrz na mnie.
   Nie potrafiłam tego zrobić.
   - Justin, nie przejmuj się, wyprowadzę się do Melanie, nie będziesz…
   Prawie płakałam.
   - Nie będziesz…
   Nagle chwycił mnie za ramiona i odwrócił w swoją stronę. Poczułam jego wargi na swoich, tak ciepłe i miękkie jak je sobie wyobrażałam. Objęłam go zdezorientowana za szyję, nieśmiało oddając pocałunek.
   - Nigdzie się nie wyprowadzaj – wyszeptał w moje usta.
   Cała się w nim rozpłynęłam. Wyłączył mi się umysł, wszystko co do mnie docierało to słodki smak jego warg. Wplotłam palce w aksamitne włosy chłopaka, przejechałam językiem po jego górnej wardze. Justin objął mnie w talii i przycisnął jeszcze bliżej swojej piersi – tak, że teraz przylegałam do niego całym swoim ciałem. Zacisnęłam na nim mocniej swoje ramiona i pogłębiłam pocałunek.
   Pierwszy raz całowałam się w wieku 10 lat z moim chłopakiem, Dannym. Mimo, że bliżej było temu do zwykłego cmoknięcia niż do prawdziwego pocałunku, czułam się bardzo nieswojo i niezręcznie. Nie trzymaliśmy się nawet za ręce, po prostu musnął wtedy moje wargi i odsunął się. Zerwaliśmy tydzień później.
   Dlaczego teraz czułam się tak dobrze? Tak przyjemnie i bezpiecznie w jego ramionach, jakby właśnie tam było moje miejsce na świecie, którego szukałam przez całe życie. Chciałam trwać w tym pocałunku przez całą wieczność.
   I wtedy w kieszeni Justina zaczął wibrować telefon.
   Oderwałam się od niego niechętnie.
   - Odbierz, to może być ważne – powiedziałam.
   - Mam nadzieję że ważne, bo jeśli Ryan znowu chce pierdolić o niczym to nie ręczę za siebie.
   Odsunął się ode mnie tylko na tyle aby wyjąć telefon i spojrzał na ekran. Po jego wyrazie twarzy poznałam, że nie dzwoni Ryan. Lekko zdezorientowany nacisnął zieloną słuchawkę i przyłożył telefon do ucha.
   - Halo? – wymamrotał niepewnie, marszcząc brwi.
   Z każdą sekundą jego twarz stawała się coraz bardziej spięta.
   - Przecież… - zaczął zdenerwowany, jednak przerwano mu. – Nie… Ugh… Nie, posłuchaj mnie… DAJ MI DOJŚĆ DO SŁOWA, CHOLERA! Dziękuję. Gdzie oni są? Tylko to mnie interesuje.
   Zmarszczyłam brwi.
   Z kim on rozmawia?
   - Nie, przecież mieliście ich mieć na oku!... Jak to nie spra… Więc c… Czy ty sugerujesz że…
   Przeklął pod nosem.
   - Oni się tu nie dostaną. Nie wpuszczę ich.
   Wytrzeszczył oczy.
   - CO? – wykrzyknął. – Dobrze, zrób to co musisz.
   Rozłączył się.
   - Justin, co się stało? – spytałam niepewnie.
   - Rose… - zacisnął wargi i dotknął delikatnie mojej twarzy. – Musimy stąd wyjechać. Natychmiast.

***
Hej!
Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Niestety kiedy go napisałam, cały się usunął (no dobra, ja go usunęłam przez swoją głupotę :P) i musiałam go pisać od początku, na co nie miałam za bardzo ochoty. Ten rozdział jest wyjątkowy - zawiera pierwszy pocałunek Rose i Justina, a ja chciałam, aby ta scena była idealna i nie mogłam napisać jej tak o, od niechcenia.
Mam nadzieję że ta scena mi wyszła chociaż w małym stopniu tak, jak ją sobie planowałam, ja jestem z niej nawet zadowolona. Napiszcie w komentarzach co o niej sądzicie!

  

  

wtorek, 15 marca 2016

Rozdział 12

Rose
Co ja do niego czuję?
   To pytanie nie pozwalało mi zasnąć. Przewracałam się w łóżku od półtorej godziny, próbując znaleźć na nie odpowiedź. Ta jednak wciąż pozostawała tajemnicą.
   Ułożyłam sobie w głowie wykres stopni znajomości. Punkt pierwszy- nieznajomość. Z pewnością już dawno zakończyliśmy ten etap. Znajomość- takie coś może łączyć mnie z osobą, z którą zamieniłam w swoim życiu zaledwie kilka zdań. Definitywnie odpada. Podobnie było z koleżeństwem: kolegą może być na przykład Chris, ale nie Justin.
   Przyjaźń.
   Nasze relacje z pewnością były już na tym poziomie. Chłopak zawsze mi pomagał, wspierał mnie, bronił...
   Miłość.
   Na pewno go kochałam. Nie miałam jednak pojęcia czy jak brata czy kogoś więcej. Czym różni się miłość przyjacielska od miłości romantycznej? Byłabym gotowa obronić go własnym ciałem, zrobić wszystko aby tylko był szczęśliwy.
   Czy tak nie zachowywałby się także przyjaciel?
   Przypomniałam sobie czasy, gdy byłam jeszcze żyjącą najzwyczajniejszym w świecie życiem ośmiolatki dziewczynką. Miałam wtedy starszego o dwa lata kolegę, Louisa. Traktował mnie jak swoją młodszą siostrę, a ja zawsze go podziwiałam. W moich ośmioletnich oczach wyglądał na bardzo dorosłą i doświadczoną osobę.
   Pewnego dnia jedna z moich koleżanek spytała się, czy Louis jest moim chłopakiem. Obraziłam się na nią, uważając że to głupie. Jednak od tego momentu zaczęłam się zastanawiać nad tym, co by było gdyby miała rację... z każdymi takimi przemyśleniami wydawało mi się, że coraz bardziej tego pragnę. Gdy byłam obok niego, nie potrafiłam się na niczym skupić, sam zauważył że wciąż chodzę rozkojarzona. Bałam się tego, że go kocham.
   Swoimi wątpliwościami podzieliłam się z przyjaciółką, Lucy. Dziewczynka rozwiązała mój problem jednym pytaniem. Usiadła wtedy na przeciwko mnie na łóżku, położyła ręce na kolanach i zapytała: "Chciałabyś się z nim całować?". Wyobraziłam sobie tę scenę i od razu się skrzywiłam. "Fuj, oczywiście że nie", odpowiedziałam. "Więc nie jesteś zakochana", stwierdziła Lucy.
   Teraz zadałam sobie to samo pytanie.
   Czy chciałabyś pocałować Justina?
   To nie musiał być właściwy sposób na odróżnienie przyjaźni od miłości. Wymyśliła go przecież dziewięć lat temu niedoświadczona w sprawach sercowych ośmiolatka. Gdyby to pytanie potrafiło rozwiać wszelkie wątpliwości pt. "Chyba zakochałam się w swoim najlepszym przyjacielu", życie byłoby banalnie proste. Pakuj się dalej w to gówno lub wyjdź zanim będzie za późno.
   Jednak odpowiedź brzmiała "tak".
   Chciałabym go pocałować.
   Cholernie mocno.
   To chyba musiało o czymś świadczyć... prawda?
 
    Byłam sama w środku lasu.
   Zaczęłam rozglądać się dookoła, jednak z każdej strony wyglądał on identycznie. Serce mi przyspieszyło. Ruszyłam powoli przed siebie, z każdym krokiem lustrując otoczenie.
   Po chwili zorientowałam się, że nie szukam wyjścia.
   Szukam Justina.
   Nagle usłyszałam skrzypienie liści gdzieś daleko za mną i czyjś przyspieszony oddech.
    - Justin? - wyszeptałam, odwracając się pospiesznie. Z przerażeniem rozglądałam się dookoła, nasłuchując uważnie.
   Ktoś wybiegł zza drzewa. To była dziewczyna, byłam pewna że gdzieś ją już kiedyś widziałam. Myślałam, że biegnie do mnie, jednak ta nie zwróciła prawie uwagi na to że tu jestem. Ona nikogo nie goniła.
   Ona przed kimś uciekała.
   W krwi skoczyła mi adrenalina, instynktownie rzuciłam się za nią.
   - Gdzie biegniesz?! - wrzasnęłam po chwili, uświadamiając sobie absurd tej sytuacji.
   Spacerujesz sobie po lesie, widzisz biegnącą dziewczynę. Nie pytasz się jej co się stało, dlaczego biegnie. Biegniesz za nią, bo w końcu czemu nie? Przecież żaden normalny człowiek nie biega sobie w lesie dla relaksu, wszyscy uciekają przed wściekłymi niedźwiedziami grizzly.
   - Uciekaj! - usłyszałam w odpowiedzi.
   Krew uderzyła mi do głowy, serce zaczęło szybciej bić.
   Czyli nie jest na porannym joggingu.
   Na szczęście byłam bardzo dobra w bieganiu, szybko ją dogoniłam. Nagle żołądek podszedł mi do gardła, przypomniałam sobie o czymś.
   O kimś.
   - Widziałaś Justina? - spytałam zdyszana.
   Na pewno wszyscy na świecie, szczególnie ta przypadkowa dziewczyna, wiedzą o kogo ci chodzi, Rose,
   - Na nich już za późno. Trzeba zapomnieć. Trzeba uciekać zanim tu dotrze - wyszeptała przerażona.
   - Co? - zapytałam drżącym głosem.
   - TO - odpowiedziała, jakby to wszystko wyjaśniała.
   Nieważne. Nie to mnie teraz interesowało.
   - Justin tam jest?
   - Nikt nie przeżyje. To dosięga wszystkich, nie ma ratunku.
   Dziewczyna była na skraju szaleństwa. Drążąc temat prowadziłam ją do niego jeszcze bliżej, ale ja MUSIAŁAM poznać odpowiedź.
    - A Justin? Przypomnij sobie, błagam: 21 lat, dłu...
    - Kurwa, dziewczyno! - wrzasnęła, zatrzymując się. - Jego już nie ma! Pogódź się z tym do cholery!
   Stanęłam w miejscu i pozwoliłam jej biec dalej samej. Straciłam całą motywację do ratowania siebie. Nie potrafiłam tego robić wiedząc, że Justin jest w niebezpieczeństwie.
   Mogłam umrzeć.
   Kurwa, co się dzieje.
   Rzuciłam się w drugą stronę. Musiałam do niego dotrzeć, musiałam dać z siebie wszystko.
   Lub zginąć.
   - Szukasz kogoś?
   Na widok małej dziewczynki zatrzymałam się gwałtownie. Mogła mi pomóc.
   - Tak, szukam.
   Przechyliła swoją drobną główkę otoczoną jasnymi lokami i wianek na jej skroni opadł nieco do tyłu. Szybkim ruchem poprawiła go i gestem zachęciła mnie do mówienia.
   - Widziałaś może chłopaka z...
   - Justina Biebera? - spytała przyjaźnie.
   - Tak, właśnie! - wykrzyknęłam zaskoczona, że ta dziewczynka go kojarzy. - Skąd go znasz?
   - Znam tutaj każdego - uśmiechnęła się. - A Melanie Madison? Chcesz ją zobaczyć?
   - Później. Najpierw zaprowadź mnie do Justina.
   - W porządku. Chodź ze mną to niedaleko.
   Dziewczynka chwyciła mnie za rękę i ruszyłyśmy przed siebie.
   - Jak ci na imię? - spytała.
   - Rose. A ty jak się nazywasz?
   Uśmiechnęła się.
   - Ever. Na imię mi Ever.
   - Och... ładnie- stwierdziłam.
   - Dziękuję.
   - Ym... Ever, a co tak...
   - Shh... - uciszyła mnie. - Jesteśmy na miejscu.
   - Już?
   - Ze mną nigdy nie podróżuje się długo.
   Serce mi przyspieszyło, gdzieś tutaj był Justin. Zaczęłam nerwowo rozglądać się dookoła. Wszędzie były jednak same drzewa.
   - Gdzie on jest? - spytałam zniecierpliwiona.
   - Czeka na ciebie. Za tym drzewem - powiedziała, kładąc dziecięcą dłoń na grubym konarze.
   - Dziękuję - mruknęłam i rzuciłam się do przodu, aby jak najszybciej się z nim spotkać.
   Rzeczywiście, on tam był. Widziałam jego rękę, dziewczynka mnie nie okłamała. Czekał na mnie. Z serca opadł mi wielki ciężar.
   Lecz w tym momencie ujrzałam go całego.
   I poczułam, że umieram.

   Otworzyłam gwałtownie oczy. Przez wielkie okno wpadało do mojego pokoju blade światło księżyca, wyraźnie nie zwiastując bliskiego nadejścia wschodu. Spojrzałam na zegarek - rzeczywiście, nie myliłam się, była dopiero 1:36.
   Nie miałam pojęcia kiedy zasnęłam, ale wiedziałam że już nie zmrużę oka. Serce mocno kołatało mi w klatce piersiowej, a krew głośno pulsowała w uszach. Bałam się, koszmary były moim najgorszym lękiem. Po nich zwykle zawijałam się w kołdrę i nie poruszałam się przerażona aż do rana, uważnie nasłuchując i obserwując otoczenie. Dopiero gdy czułam na swoim ciele opiekuńcze promienie słoneczne, odważałam się zamknąć oczy i odpłynąć.
   Tym razem było sto razy gorzej. Przed oczami wciąż miałam siną, martwą twarz Justina z lekko rozchylonymi wargami i szeroko otwartymi powiekami. Prześladował mnie obraz jego ciała powiewającego na wietrze, trzymającego się dzięki mocnej linie na gałęzi starego drzewa. To utrudniało mi oddychanie.
    Nie łatwo było mnie przerazić. Nie byłam typem dziewczyny mdlejącej na widok krwi i wrzeszczącej na horrorach. Mimo to... ten Justin... martwy Justin...
   To tylko sen...
   Nie. To najgorszy koszmar mojego życia.
   W dodatku tak realny...
   Przyjdź do mnie, jeśli tylko będziesz mnie potrzebować.
   Potrzebowałam go cholernie mocno. Musiałam sprawdzić, czy to na pewno tylko sen, czy on nie wisi pod jakimś drzewem w jakimś chorym lesie.
   Tak. Porwała go mała dziewczynka i powiesiła, kurwa, pod domem.
   Moje podejrzenia nie miały żadnego sensu. Więc dlaczego nie mogłam tu zostać, przykryć się prześcieradłem pod samą szyję i spróbować zasnąć?
   Potrzebowałam go. Po prostu. Musiałam ujrzeć jego twarz, poczuć jego dotyk, usłyszeć jego głos...
   Wstałam z łóżka i cicho podeszłam do jego pokoju. Drzwi nie były zamknięte, więc rozchyliłam je tylko na tyle, aby się w nich zmieścić i przedostałam się do środka.
   Leżał na swoim ogromnym łóżku w bałaganie prześcieradeł i poduszek. Był w połowie odkryty, ubrany w czarne bokserki i biały t-shirt. Rozczochrane włosy słodko osłaniały mu zamknięte oczy, a jego klatka piersiowa unosiła się i opadała.
   To było głupie, wiem, ale odetchnęłam z ulgą.
   On żyje.

Justin
   Położyłem dłoń na jej plecach i przyciągnąłem bliżej do siebie. Zatopiłem w twarz w jej gęstych włosach i zacząłem składać na szyi dziewczyny delikatne pocałunki.
   - Justin... - szepnęła.
   - Hm?...
   - Justin? - powtórzyła głośniej.
   To się dzieje naprawdę.
    Obudziłem się. Jak zawsze w najlepszym momencie snu.
   A raczej ktoś mnie obudził.
   Przetarłem zaspane oczy i uniosłem się na ramionach. Ktoś stał w drzwiach mojego pokoju.
   - Rose? - wyszeptałem.
   - Ja - odpowiedziała postać.
   - Chodź tu - poklepałem miejsce obok siebie na łóżku.
   Dziewczyna podeszła nieśmiało i usiadła na skraju materaca.
    - Coś się stało? - spytałem.
   - Śniło mi się coś strasznego - wyjaśniła drżącym głosem.
   - Co takiego?
   Rose przełknęła ślinę.
   - Byłam w lesie... i tam była jakaś dziewczynka która wypowiadała się jakby żyła w XIX wieku...
   - Rzeczywiście przerażające - stwierdziłem, kręcąc z poważaniem głową.
   Rose wywróciła oczami.
   - Jeszcze nie skończyłam.
   - Sorry. Kontynuuj.
   - I było jeszcze drzewo...
   Nie mogłem się powstrzymać.
   - Drzewo w lesie?! - wykrzyknąłem, udając zaskoczonego.
   - Justin...
   Uniosłem ręce w obronnym geście.
   - Okej, już nie będę!
   - I tam byłeś ty. Martwy. Wisiałeś na tym drzewie.
   - Byłem nabity na gałąź?
   - Nie, nie byłeś - westchnęła. - Aż takiej wyobraźni to ja nie mam. Ale nie rozumiesz, to było przerażające. I ja... boję się, że to może stać się naprawdę. Przecież to nie jest aż tak nieprawdopodobne.
   - Obiecuję, że nie dam się powiesić XIX-wiecznej dziewczynce - przysiągłem, kładąc uroczyście rękę na sercu.
   - Dzięki - wyszeptała, smętnie spuszczając głowę.
   Nie o to jej chodziło i dobrze to widziałem. Po co dziewczyna przychodzi do mojego pokoju w środku nocy? No chyba nie do cholery po to, żebym jej obiecał, że nie dam się zabić małej dziewczynce.
   - Chodź tu - powiedziałem, klepiąc miejsce obok siebie na łóżku. - U siebie nie zaśniesz.
   Rose uśmiechnęła się delikatnie i wsunęła pod przykrycie obok mnie. Mimo wszystko wciąż była spięta, więc otoczyłem ją ramieniem.
   Momentalnie się rozluźniła.
   Czuła się bezpiecznie.
   Bezpiecznie w moich ramionach.
   Potrzebowała mnie, to sprawiało że byłem szczęśliwy.
   - Kiedyś przyśniło mi się, że zjadł mnie kot - powiedziałem, pragnąc dodać jej otuchy.
   - Naprawdę? - zaśmiała się cicho.
   - Taa... od tamtego momentu nienawidzę kotów.
   - Właśnie, musimy się zająć Harrym. Ostatnio znowu widziałam go w ogrodzie - stwierdziła po chwili i ziewnęła.
   - Harry? - zdziwiłem się. - To ten kot o którym mi mówiłaś?
   - Yhm.
   - Ostatnio go widziałem. A raczej ją.
   - Harry to samica? - spytała zawiedziona.
   - Tak.
   - Ale niech zostanie "Harry", dobrze? - zaproponowała sennym głosem.
   - W porządku. Niech będzie Mrs Harry - zgodziłem się z uśmiechem.
   Rose zaczynała już powoli odpływać, jednak mi nie chciało się spać. Nie mogłem przestać myśleć o tym, że trzymam ją w ramionach.

***
Hej!
Tak, wiem, w rozdziale nic się nie dzieje. W planach miałam zrobić dużo więcej, ale pisząc za bardzo skupiłam się na śnie (kocham takie fantastyczne i tajemnicze klimaty, więc nie potrafiłam się oprzeć) i nie miałam już za bardzo miejsca na inne sceny. Ale nie martwcie się, nic Was nie ominęło :) wszystko co pominęłam będzie w kolejnym rozdziale!
Komentujcie!