niedziela, 15 maja 2016

Rozdział 16



Justin
    W sytuacji pierwszy zorientował się Jaxon. Jego duże oczka zabłysnęły, pędem zerwał się z krzesła i rzucił w naszym kierunku. Ojciec odruchowo chciał go zatrzymać, już wyciągnął ręce w jego stronę, ale w ostatniej chwili zorientował się, że jego syn nie biegnie do obcego człowieka, tylko do swojego brata.
   - Justin! – krzyknął szczęśliwy chłopczyk i wskoczył mi w ramiona. Puściłem rękę Rose, chwyciłem brata pod pachami i zakręciłem nim parę razy.
   - Jeszcze, jeszcze! – wykrzyknął, gdy zacząłem zwalniać. Uśmiechnąłem się ciepło i natychmiast wykonałem jego prośbę.
   Jaxon zaśmiał się wesoło, co sprawiło, że w moim sercu natychmiast rozlało się przyjemne ciepło. Strasznie go kochałem, strasznie za nim tęskniłam. Był jedynym członkiem rodziny, dla którego wciąż byłem tylko Justinem, a nie Justinem, który kiedyś pił, ćpał i robił wiele innych świństw. Lub… po prostu Jaxon był zbyt młody, aby pamiętać mnie za tamtych czasów.
   Kiedy uznałem, że już wystarczy tego kręcenia, odstawiłem brata na podłogę i zmierzwiłem jego jasne włosy, tak podobne do moich.
   - Chciałbym ci kogoś przedstawić, stary – powiedziałem, wskazując na Rose.
   Chłopczyk przeniósł na dziewczynę swoje oczka, a ta uśmiechnęła się do niego ciepło.
   - To jest Rose – przedstawiłem ją.
   - Cześć – przywitała się i schyliła się tak, aby być na jego poziomie. – Ty jesteś Jaxon, tak?
   Chłopczyk uśmiechnął się szeroko.
   - Tak! – potwierdził energicznie. – Jaxon Bieber.
   Wyłączyłem się na chwilę. Przyglądałem się Rose, która rozchyliła swoje pełne wargi, aby coś jeszcze powiedzieć, po czym szybko, w pełni nieświadomie je oblizała. Rozmawiała z moich bratem, ale sens słów nie za bardzo do mnie docierał. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho, odsłaniając całkowicie profil swojej twarzy. Zwróciła ją w moją stronę i nasze spojrzenia się spotkały. Podniosła się z pozycji kucającej, a ja otoczyłam ją ramieniem i pocałowałam w policzek.
   Wtedy przypomniałem sobie o kimś. Odwróciłem twarz w stronę czarnowłosej, czterdziesto-dwu letniej kobiety i nieśmiało uniosłem kąciki ust. Tak dawno jej nie widziałem, a znaczyła dla mnie tak wiele… Wciąż jednak trudno mi było na nią patrzeć – mimo, że od śmierci Jazmyn minęły już trzy lata, z jej oczu nie zniknęło jeszcze to cierpienie, za które byłem odpowiedzialny. I obawiam się, że nie zniknie ono już nigdy.
   - Mamo… - wyszeptałem niepewnie. – Tak cię przepraszam…
   Nie wiedziałem dokładnie za co. Za to, że przyszedłem? Za to, że przychodzę dopiero teraz? Za Jazmyn, za narkotyki?
   Ale przepraszałem. I to było najważniejsze.
   Kobieta zerwała się z miejsca i podbiegła do mnie, wymawiając imię, które nadała mi 21 lat temu. Objąłem ją mocno, a ona odwzajemniła uścisk.
   - Przepraszam… - powtórzyłem.
   - Nie masz za co przepraszać. Już dawno ci wybaczyłam.
   Odsunęła się trochę i chwyciła moją twarz w dłonie. Popatrzyła się na mnie swoimi wielkimi, smutnymi oczami, w których błyszczały łzy.
   Wiedziałem, że nie mówiła całej prawdy. Była moją matką, więc dalej, mimo wszystko mnie kochała, ale od tamtego wydarzenia nasze relacje na zawsze się zmieniły. Czasami ludzie popełniają błędy, których po prostu nie da się zapomnieć.
   A mimo wszystko ona próbowała.
   - Dziękuję.
   Nie rozumiałem tego. Na jej miejscu wyparłbym siebie i wydziedziczył, a ona tak po prostu trzymała mnie w ramionach.
   - Ale się zmieniłeś! – stwierdziła, uśmiechając się słabo. – Wyprzystojniałeś… Przez tę nową fryzurę wyglądasz dużo dojrzalej. W zeszłym tygodniu widziałam w telewizji Nad szubienicą i prawie cię nie poznałam!
   - I mama zaczęła wołać tatę, że jesteś w telewizji, ale zamiast taty przyszedłem ja, bo bardzo chciałem cię zobaczyć, a wtedy mama powiedziała, że to nie jest film dla mnie i kazała mi wracać do pokoju! – powiedział Jaxon obrażonym tonem.
   - Sam wiesz, jakie tam są sceny – usprawiedliwiła się kobieta, odsuwając się ode mnie. – Nie chciałam, żeby oglądało je dziecko.
   - Nie jestem już dzieckiem! – zaprotestował mój brat, krzyżując ręce na piersi. – Za rok już idę do szkoły!
   - Niedługo, jak będziesz troszeczkę starszy, to obejrzymy go razem – zaproponowałem. - Co ty na to?
   - Okej! – zgodził się i na jego twarz natychmiast powrócił entuzjazm.
   Uśmiechnąłem się delikatnie do stojącej obok Rose i objąłem ją ramieniem w talii.
   - Mamo, to jest Rose. Rose, to jest moja mama.
   Kobieta uśmiechnęła się ciepło.
   - Witaj Rose, jestem Pattie.
   - Miło mi panią poznać.
   Moja mama objęła ją przyjaźnie, a dziewczyna nieśmiało odwzajemniła uścisk.
   - Tato, tato! – wykrzyknął nagle Jaxon, jakby nagle przypomniało mu się, że nie jesteśmy sami w pomieszczeniu. – Justin przyjechał!
   - Widzę przecież – odparł oschle mężczyzna.
   Coś we mnie pękło. Myślałem, że tak jak mama chociaż spróbuje mi wybaczyć, a on najchętniej przestałby się przyznawać do tego, że jestem jego synem. Chociaż w sumie… na jego miejscu zapewnie postąpiłbym podobnie.
   Mężczyzna wstał spokojnie od stołu, podniósł duży kubek, z którego przed chwilą wypił całą herbatę i podszedł do zlewu. Gapiliśmy się wszyscy niczym idioci, jak wkłada tam naczynie i odkręca wodę. Jej miarowy szum potęgował niezręczną ciszę, która między nami zapadła. Poczułem na sobie spojrzenie Rose, więc zwróciłem na nią swój wzrok. Zaciskała niepewnie usta, jak zawsze, gdy była zestresowana. Westchnąłem cicho. Uniosłem dłoń i delikatnie odgarnąłem kosmyki włosów za jej ucho.
   Wszystko będzie dobrze.
   Kogo ja chciałem przekonać? Ją czy siebie?
   Kiedy mój ojciec wreszcie opłukał swój kubek i odstawił go na miejsce, ruszył w naszą stronę. Myślałem, że chce się przywitać i już puszczałem Rose, aby go objąć, kiedy on bezceremonialnie minął nas i wszedł na schody.
   - Jeremy! – krzyknęła za nim mama.
   Mężczyzna westchnął ciężko i zatrzymawszy się, odwrócił się w naszą stronę.
   - O co ci chodzi? – spytał spokojnym głosem.
   - No nie wiem, może byś się przywitał? To nasz syn!
   - Żyję bez córki, poradzę sobie także bez syna – odpowiedział cicho i zniknął między regałami książek.
   Bolało. Najbardziej chyba to, że miał rację.
   Mama westchnęła cicho i kiedy usłyszeliśmy jak ojciec zamyka się w jednym z pokoi, zwróciła się do nas współczująco:
   - Przepraszam was za niego. Niedługo mu przejdzie – zapewniła.
   - Mamo… ojcu nie przeszło przez całe trzy lata. Wątpię, że odmieni się to w kilka minut.
   Kobieta odchrząknęła nerwowo i spróbowała się uśmiechnąć.
   - Mimo wszystko, czujcie się jak u siebie i nie zwracajcie uwagi na jego – w tym momencie podniosła głos tak, aby tato mógł ją usłyszeć. – SZCZENIACKIE ZACHOWANIE! Chodźcie do kuchni, zrobię wam śniadanie.
   - Rose, Rose! – wykrzyknął nagle Jaxon, szarpiąc dziewczynę za kraniec bluzki. Umiesz grać w Eurobusiness?
   - Tak, umiem. – Zaśmiała się. – A co?
   - Zagrasz ze mną? –spytał podekscytowany. – Proszę, proszę, proooooszę!
   - Okej, czemu nie. Dawno w to nie grałam.
   - To chodź, pokażę ci mój pokój!
   Radośnie złapał ją za rękę, chamsko wyrwał z mojego uścisku i pociągnął na górę.
   - Jaxon, wypiłeś herbatę?! – krzyknęła za nim mama.
   - Tak, wypiłem!
   Kobieta westchnęła ciężko i ruszyła w stronę kuchni.
   - Chodź, Justin, porozmawiamy.
   Usiedliśmy przy stole naprzeciwko siebie. Spojrzałem jeszcze raz na schody, na których właśnie znikali Rose i Jaxon.
   - Super. Brat próbuje mi odbić dziewczynę.
   Kobieta zaśmiała się cicho.
   - Czyli nie jesteś już z Kate? – spytała.
   Zmarszczyłem brwi.
   - Jaką Kate?
   - Byliście razem, gdy ostatni raz się widzieliśmy. Nie pamiętasz?
   - Nie – odpowiedziałem lakonicznie, jednak po chwili coś zaczęło mi świtać. – Ach tak, pamiętam. Ale to nie było za bardzo… na poważnie.
   Nie wiem, czy naszą ówczesną relację można nazwać związkiem, ale tak właśnie wtedy ją nazywałem. Polegała ona głównie na tym, że ja udawałem, iż nie widzę, że jej zależy tylko na mojej kasie, a ona udawała, że nie widzi, iż mi zależy tylko na seksie. Przez parę miesięcy nieźle nam to wychodziło. Nie potrafiliśmy jednak ze sobą rozmawiać, myślę, że głównym powodem była tutaj Kate, która miała szminkę zamiast mózgu. „Związek” wprawdzie nie był oparty na miłości, przyjaźni i zaufaniu, dawał mi jednak poczucie stabilności – złudzenie, że jestem dojrzałym, potrafiącym odnaleźć się w życiu człowiekiem.
   - Dlaczego zerwaliście? – spytała mama.
   Kate puściła się z innym. Byłem wściekły. Myślałem, że to, że jesteśmy razem, do czegoś nas zobowiązuje – ja jej wprawdzie nie kochałem, ale nie zdradzałem. Nie złamała mojego serca, złamała moje ego. Więc ją wyrzuciłem z domu.
   - Zdradziła mnie. – Wzruszyłem ramionami.
   - Suka. Z kim?
   Zaśmiałem się. Za to właśnie kocham swoją mamę.
   - Z fotografem.
   - Z modelkami tak zawsze.
   - Nie zawsze – zaprotestowałem szybko. Jane była modelką i nie mogłem pozwolić na wrzucanie jej do jednego worka z Kate. – Znam taką jedną, która nie zachowuje się jak dziwka.
   - Rose?
   Stanęła mi przed oczami. Siedziała na krawężniku przy lotnisku w Phoenix i śmiała się serdecznie. Jej jasne włosy lśniły w słońcu, rozwiewając się delikatnie na boki.
   - Nie, taka Jane. Rose nie skończyła jeszcze szkoły.
   Inna sprawa, że Jane trudno byłoby się przespać z fotografem, jako że jest lesbijką… Ale o tym już postanowiłem mamie nie wspominać.
   - Dbaj o nią.
   - O Jane? – zdziwiłem się.
   Czyżby moja mama uznała niepuszczającą się modelkę za przypadek tak rzadki, że aż wymagający szczególnej ochrony?
   - Nie, głuptasie. O Rose.
   Uśmiechnąłem się delikatnie na dźwięk jej imienia.
   - Widzę, jak się na nią patrzysz. Nie zauważałam u ciebie takiego zachowania przy żadnej innej dziewczynie. Nie pozwól jej odejść.
   - Dbam o nią, nie martw się. Jak o nikogo innego. Głównie dlatego tu jesteśmy.
   Kobieta zmarszczyła brwi.
   - Coś się stało?
   - Nie – odpowiedziałem niepewnie. Chciałem wyjawić mamie prawdę, ale nie wiedziałem czy mogę. O prawdziwym pochodzeniu Rose nie wiedziała nawet Charlie, której mówiłem wszystko. – To znaczy… tak. Tylko nie wyciągaj od razu pochopnych wniosków, okej?
   - Nie martw się, nie będę – zapewniła.
   Przełknąłem ślinę.
   - Dobra, więc… ona jest poszukiwana.
   Moja mama rozszerzyła powieki.
   Ta… nie będzie wyciągać pochopnych wniosków.
   ­- Ale! – dodałem szybko, żeby nie zdążyła nic wymyśleć. – Ona nie zrobiła nic złego. To zupełnie nie jej wina. Można powiedzieć… że miała po prostu pecha w życiu.
   - Wszystko można zwalić na pecha, Justin.
   - Ona nie zrobiła nic złego, mamo! Wiedziałem, że zaraz sobie tak pomyślisz… Ktoś jej po prostu kiedyś spieprzył życie, które ja próbuję odbudować.
   - Justin…
   - Nie, mamo, ja wiem, co ty sobie teraz myślisz! Ona jest w stu procentach niewinna! Rose nic złego w życiu nie zrobiła i nie zasługuje nawet na najmniejszą cząstkę tego cierpienia, jakie zaznała! Jak pierwszy raz ją zobaczyłem… ona była przerażona, mamo! Jak małe zwierzątko czekające na śmierć!
   - Spokojnie…
   Nie mogłem przestać, rozkręciłem się na dobre.
   - I wciąż dostrzegam ten strach w jej oczach! Ona stara się to ukryć, ale ja i tak go widzę… Boję się, że nie dam rady dać jej tego poczucia bezpieczeństwa, na jakie zasługuje… A mimo to, ona jest taka silna! Gdy jestem załamany, ona potrafi podnieść mnie na duchu nawet nie pytając o powód smutku. To jest niesamowite. Ona jest niesamowita!
   Zamilknąłem na chwilę, bo zabrakło mi tchu. Dopiero teraz zauważyłem, jak bardzo wczułem się w to co mówię.
   - Sorry za ten słowotok – wymamrotałem. – Musiałem się komuś wygadać.
   - Jest w porządku. Tylko powiedz mi… Czy jesteśmy w niebezpieczeństwie?
   - Nie, oczywiście, że nie. Nie narażałbym was. Po prostu w Kalifornii nie jest teraz zbyt bezpiecznie. Nie sprawi wam to problemy, jeżeli zostaniemy u was jeszcze noc czy dwie?
   - Jesteście tu zawsze mile widziani – zapewniła z uśmiechem, po czym dodała ciszej: - Ona wie, prawda?
   - O czym?
   - O… Jazmyn.
   Jazmyn.
   Chciałbym, bardzo bym chciał, aby o tym wiedziała. Źle się czułem, ukrywając to przed nią. Wprawdzie jej nie okłamywałem – Rose dobrze wiedziała, że nie mówię jej całej prawdy i nie miała nic przeciwko. A przynajmniej udawała, że nie ma nic przeciwko…
   - Nie – wyszeptałem. – Nie wie.
   - Powinna wiedzieć.
   Wiem, wiem, wiem. Powinienem jej powiedzieć. Ale boję się. Tak cholernie się boję, że wtedy odejdzie.
   - Powiedz jej, Justin. Nie okłamuj jej.
   Mamo, ona potrzebuje poczucia bezpieczeństwa. Jeżeli jej powiem, przy mnie w życiu go już nie zazna.
   - Synu…
   Boję się. Boję, że Rose zacznie się mnie bać.
   Ale ona musi wiedzieć. Musi wiedzieć, żeby mnie rozumieć.
   - Dobrze. Powiem jej – wyszeptałem tak cicho, że sam ledwie siebie usłyszałem.
   - Powtórz. Nie usłyszałam.
   To mogła być najgorsza decyzja mojego życia. Ale ją podjąłem.
   Ponieważ kocham Rose.
   Więc powtórzyłem głośniej, tak aby dotarło do mamy i do mnie w stu procentach.
   - Powiem jej całą prawdę.  

***
Więc czas zadać to pytanie: co ukrywa Justin? 
W opowiadaniu zawarłam już wszystkie elementy, które wystarczy tylko poukładać w logiczną całość. Czy ktoś z Was ma pomysł? Co przeskrobał Justin?
Kolejny rozdział w niedzielę!
Komentujcie!

niedziela, 24 kwietnia 2016

Rozdział 15


13:11
Rose
    - Jesteś pewien, że nie mają nic przeciwko? - spytałam, ściskając mocno torebkę z lunchem, którego nawet nie ruszyliśmy.
   Justin spojrzał na mnie i zacisnął usta.
   - Nie mogą – powiedział cicho. – Jestem ich synem… Mama na pewno się ucieszy, sama mnie prosiła żebym kiedyś przyjechał, nie wiem jak z ojcem. Poza tym to ja im kupiłem ten dom, więc nawet nie wypada im mieć czegokolwiek przeciwko.
   - Yhm.
   Ta odpowiedź mnie nie usatysfakcjonowała. Nie chciałam siedzieć u kogoś w domu tylko dlatego, że temu komuś nie wypadało mnie wyrzucić.
   Chłodny wiatr uniósł moją letnią bluzkę delikatnie do góry, przez co przeszły mnie zimne dreszcze. Szybko ją obciągnęłam i zakryłam się kardiganem. Nie musieliśmy czekać na zewnątrz – lotnisko w Phoenix było wystarczająco duże, aby nas pomieścić, ale jednak woleliśmy krawężnik Orzy wejściu głównym.
   - Rose…
   - Hm?
   - Nie przejmuj się tym, oni są w porządku.
   - To dlatego mieszkasz w innym stanie i prawie nie utrzymujesz z nimi kontaktu? – wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
   - To tylko i wyłącznie moja wina – odpowiedział cicho i odwrócił lekko twarz, abym nie mogła odczytać jej wyrazu. Jednak ja zauważyłam.
   - Justin, przepraszam – wymamrotałam pospiesznie, kładąc mu dłoń na ramieniu.
   - Okej, nie ma sprawy – odpowiedział pospiesznie. Uśmiechnął się niemrawo. – Kiedyś usłyszałem od kogoś, że nie ma złych decyzji, jeśli tylko są one całkowicie nasze. Wiesz, że niby jeśli decyzję podejmie nasze serce, to jest ona właściwa. Gówno prawda. Nigdy nie należy podejmować decyzji samemu, bo jeśli jej konsekwencje okażą się beznadziejne, nie można na nikogo zwalić. A żaden wybór nie ma samych dobrych rezultatów.
   Znowu mówił o tym samym, o swojej przeszłości, o decyzji jaką kiedyś podjął, przez którą nienawidziła go moja siostra i najprawdopodobniej nie miał przez nią dobrych kontaktów z rodzicami. Chciał się zrekompensować, ale nie narzucać, więc przesyłał im pieniądze. Środek przekupny prawie we wszystkim. Przez te przelewy jego rodzina nie mogła powiedzieć, że chłopak się nimi nie interesuje, jednak nie mogła mu też wybaczyć. Widocznie sprawa była na tyle poważna, że Justin zrezygnował z jakiejkolwiek próby przeprosin czy błagania o wybaczenie – lub już dawno to zrobił, ale rodzina nie potrafiła o tym zapomnieć… a może jeszcze gorzej. On sam nie potrafił sobie wybaczyć.
   - Justin… wszystko co się kiedyś wydarzyło, wszystkie decyzje jakie kiedykolwiek podjąłeś… to doprowadziło cię do tego, kim jesteś teraz. Gdyby nie to wszystko, najprawdopodobniej nie siedzielibyśmy teraz na lotnisku, nie czekalibyśmy na taksówkę. Może siedziałbyś spokojnie w swojej willi w Kalifornii, może nawet nie miałbyś willi, nie byłbyś aktorem, tylko stałbyś teraz za ladą w McDonaldzie i sprzedawał hamburgery.
   - Albo uczyłbym biologii. – Uśmiechnął się.
   Zmarszczyłam brwi.
   - Dlaczego akurat biologii?
   - Nie wiem, może poszedłbym na medycynę i nie chcieliby mnie przyjąć do żadnego szpitalu na staż.
   Westchnęłam.
   - Okej, wystarczy, wszyscy wiedzą o co chodzi. Żałujesz tego, kim teraz jesteś?
   Spojrzał mi głęboko w oczy i natychmiast wszelkie wątpliwości wyparowały z jego twarzy.
   - Nie. Nie żałuję ani tego, jakim jestem teraz człowiekiem ani tego gdzie się teraz znajduję. Chcę tu być. Z tobą, dla ciebie.
    - To słodkie. – Uśmiechnęłam się i splotłam nasze dłonie.
   - Nie. To prawdziwe.
   Pochylił się i złączył nasze wargi, a ja poczułam przyjemne ciepło rozchodzące się po moim brzuchu. Kochałam to uczucie, kochałam jego zapach, kochałam sposób w jaki na mnie patrzył, w jaki mnie całował., w jaki do mnie mówił. Każdy ruch jego warg sprawiał że traciłam zmysły, oddawałam mu się cała. Naparłam na niego mocniej, aby jeszcze mocniej go posmakować, aby jeszcze mocniej go do siebie przycisnąć – tak, aby nigdy nigdzie nie odszedł. Beze mnie.

   Niecałą godzinę później znajdowaliśmy się przy dość dużym, jednak nie zadziwiająco ogromnym domu. Spodziewałam się willi z basenem, podobnej do tej, którą ma Justin – byłam stuprocentowo pewna, że stać by go było na utrzymanie tuzina takich posiadłości – jednak najwidoczniej jego rodzice nie gustowali w luksusowych rzeczach.
   Chłopak nacisnął domofon przy bramce i cierpliwie odczekał dwadzieścia sekund, po czym wyjął z kieszeni klucze i otworzył furtkę.
   - Aha, masz klucze – zauważyłam. – Myślałam że będziemy teraz gnić pod tym płotem.
   - Mam, na szczęście. Widocznie nie ma ich w domu. Hm… - zamyślił się. -Przecież dzisiaj sobota, powinni tutaj być.
   - Może pojechali na obiad? – zaproponowałam, po czym sprawdziłam godzinę na iPhonie. - Dochodzi trzecia.
   - Może. Mam nadzieję, że nie pojechali nigdzie na dłużej, bo nie chcę żeby przyjechali, kiedy nas już nie będzie.
   - To by było dziwne – zgodziłam się. – Przyjechaliby i takie: ojej, ktoś był w naszym domu! Ktoś spał w tym łóżku, zobacz, ta kołdra była ułożona inaczej, gdy wyjeżdżaliśmy! Mam nadzieję, że niczego nie ukradł!
   Justin zaśmiał się pod nosem i otworzył białe, ciężkie drzwi frontowe. Weszliśmy do środka.
   Mieszkanie było urządzone bardzo skromnie, ale przytulnie. Zaraz za drzwiami frontowymi znajdowała się wielka na całe piętro przedpokojo- salono-jadalnio-kuchnia. Wnętrze było bardzo jasne i słoneczne. Przejechałam wzrokiem po nieskazitelnej kuchni, błyszczącej podłodze i zrozumiałam skąd wzięła się u Justina ta dbałość o porządek.
   Raz w tygodniu przychodziła do nas Annie – czterdziestoletnia kobieta przy kości – aby odkurzyć, umyć podłogi itd. Często z nią rozmawiałam i z tego co mi powiedziała, dowiedziałam się, że sprząta jeszcze u siedemnastu innym ludzi, a tutaj przychodzi najchętniej. Wcale jej się nie dziwiłam. W tym domu nie było brudnych naczyń, plam na kanapie czy zarzyganych dywanów – zarówno ja jak i Justin nienawidziliśmy bałaganu. Oboje wynieśliśmy to z rodzinnych domów.  
   - Nic się nie zmieniło… - wyszeptał.
   - Kiedy ostatnio tu byłeś?
   - W styczniu dwa lata temu przekonałem rodziców, aby się przeprowadzili do większego domu. Wiesz, przedtem gnieździliśmy się w piątkę w małym mieszkaniu…
   - W piątkę? – przerwałam.
   - Tak. Mama, tata, Jaxon, ja. No i Jazmyn. Nawet wtedy, kiedy mieszkali tam tylko we trójkę to mieszkanie było zbyt małe. Musiałem długo ich namawiać na przeprowadzkę, bo matka nie chciała się zgodzić, wiesz, nie chciała żebym czuł się zobowiązany do wydawania na nich takich pieniędzy. W końcu jednak zgodziła się na dom, jednak tylko na taki. Nie chciała luksusów.
   - Ten dom też jest niczego sobie.
   - Wiem. – Uśmiechnął się. – Na ten też nie chciała się zgodzić, ale zrobiła to ze względu na Jaxona.
   - Ile on ma lat?
   - Pięć. Pięć i pół.
   - A Jazmyn?
   - Ona… - zaczął niemrawo. – Miałaby dwadzieścia dwa lata. Była ode mnie starsza o rok. Starsza i mądrzejsza
   Miałaby dwadzieścia dwa lata. Miałaby. Gdyby…
   - Och…
   - Ale jak sama mówiłaś… Nie ma co rozwodzić się nad przeszłością, bo to ona ukształtowała teraźniejszość. Minęła, zostawiła bliznę, ale minęła. I już jej nie ma.
   Już jej nie ma.
  
Justin
   Znowu wszystko wróciło. Starałem się trzymać, starałem się o tym nie myśleć. Minęły trzy lata, a ja wciąż to roztrząsałem, jakbym mógł jeszcze znaleźć rozwiązanie i odwrócić biegi przeszłości.
   Stop. Wróć. Wróć do teraźniejszości. Albo inaczej – rusz wreszcie do przodu, przestań, myślenie o tym nie pomoże. Porzuć przeszłość, hakuna matata!
   - Okej, więc chodź na górę, będziemy spać w pokoju gościnnym – powiedziałem trochę nieprzytomnie. Schyliłem się, aby chwycić jej walizkę, ale dostałem po łapach. Wróciłem do rzeczywistości.
   - Poradzę sobie – powiedziała ze śmiechem Rose. – Ona wcale nie jest taka ciężka.
   Złapała za uchwyt i podniosła ją do góry z cichym stęknięciem.
   - Na górę? – spytała słabo.
   - Taa. No proszę, idź, chcę zobaczyć jak wnosisz tę walizkę po schodach.
   - Tę walizkę – poprawiła mnie cicho i zaczęła wchodzić na górę.
   Prychnąłem rozbawiony.
   - Więc proszę wnieść tę walizkę, pani Nie Chodziłam Przez Siedem Lat Do Szkoły Ale I Tak Pamiętam Każdą Sekundę Lekcji Angielskiego.
   - Patrz i podziwiaj!
   Nie musiała mi tego dwa razy powtarzać – natychmiast zacząłem jej się przyglądać.
   Rose miała najlepszą figurę, jaką kiedykolwiek widziałem – długie szczupłe nogi, płaski brzuch, wąską talię i zgrabna pupę. I nie chodziło tutaj tylko o fakt posiadania tych atutów, ale głównie o to, jak potrafiła je wykorzystać. Jej postawa, sposób w jaki się poruszała… Nie byłem jedynym, który tak uważał – Christian też sądził, że jej ruchy są hipnotyzujące i można przez nie oszaleć na jej punkcie (w tym momencie dostał ostrzeżenie, że ona jest moja i jeżeli tylko spróbuje ją w jakikolwiek sposób poderwać, natychmiast dostanie w mordę).
   Nie spodziewałem się, że chudziutka Rose wniesie tą walizkę…
   Tę walizkę.
   Tę, kurwa, walizkę.
   … na samą górę, ale jednak jej się udało. Na ostatnim schodku zachwiała się nieco, jednak zdołała utrzymać równowagę, zrobiła ostatni krok i postawiła bagaż na dywanie.
   - No, brawo – pogratulowałem lekko niezadowolony. Nienawidziłem przegrywać.
   Rose jednak całkiem mnie zignorowała, całkiem pochłonięta lustrowaniem przedpokoju na piętrze (który z tego co pamiętam, ostatnio był całkiem pusty).
   - Wow – westchnęła. – Dużo macie książek.
   - Książek? – mruknąłem zaskoczony.
   Szybko chwyciłem swoją walizkę i wbiegłem po schodach. Rzeczywiście – przedpokój zamienił się w małą biblioteczkę. Moi rodzice mieli świetny pomysł – przez duże okno w suficie, światło słoneczne padało prosto na dwa skórzane fotele, umożliwiając przyjemne czytanie. Przy niegdyś pustych ścianach stały wysokie aż do sufitu, proste biblioteczki, wypełnione od góry do dołu różnorakimi książkami.
   - Graham Masterton… - przeczytała Rose, podchodząc do jednej z nich. Przejechała opuszkami palców po grzbietach książek. – Tu są chyba wszystkie jego powieści!
   Podszedłem do innej biblioteczki i zacząłem przeglądać książki.
   - Lubisz go? – spytałem.
   - Czytałam u ciebie jedną jego książkę.
   - „Rytuał”?
   A jak myślisz, skoro nie masz innych?
   - Tak, o tej sekcie. Bardzo mi się podobała.
   - Ja tam nie przepadam za książkami, w których ludzie odcinają sobie części ciała i potem je zjadają. – Wzdrygnąłem się na samą myśl o tym.
   Zaśmiała się cicho.
   - Co kto woli.
   Już otworzyłem usta, aby wymienić kolejny argument za tym, że ta książka jest beznadziejna, ale dotarło mnie, że Rose ma rację. O gustach się nie dyskutuje.
   - Czuję się jak w bibliotece – stwierdziła po chwili. – Wszystkie książki poukładane alfabetycznie…
   Prychnąłem rozbawiony i szybko zlustrowałem wzrokiem biblioteczkę przy której stałem – rzeczywiście, miała rację.
   - Wiesz, że dopiero teraz to zauważyłem? Ale cóż, to moi rodzice, po nich można spodziewać się nawet układania skarpetek zgodnie z gamą kolorów.
   - Masz to po nich. – Uśmiechnęła się. – Może nie w takim stopniu, ale jednak.
   - Może trochę. Ale tylko trochę – poprawiłem ją, po czym o czymś sobie przypomniałem. – Pytałaś kiedy ostatnio tu byłem.
   - Ach, tak.
   - Dwa lata temu, w kwietniu czy tam maju… W każdym bądź razie jakoś na wiosnę. Mało się pozmieniało, oprócz tego przedpokoju. Przedtem było tu pusto
   - Mi tam się podoba – stwierdziła z uśmiechem.
   - Mi też.
   Odsunąłem się od biblioteczki, podszedłem do Rose i objąłem ją od tyłu ramionami.
   - Musimy się rozpakować – powiedziałem, chowając twarz w zagłębieniu jej szyi.
   - Teraz? – mruknęła.
   Chwyciła moje dłonie i objęła się nimi jeszcze mocniej. Wyczułem pod nimi jej nagą, odsłoniętą przez krótką bluzkę skórę i przejechałem po niej opuszkami palców.
   - Możemy zaraz – szepnąłem.
   Musnąłem wargami płatek jej ucha, a następnie zacząłem zjeżdżać z pocałunkami niżej, do jej szyi, chłonąc jej słodki zapach. Dziewczyna przymknęła na chwilę powieki, po czym odwróciła się przodem do mnie i mocno złączyła nasze usta.
15:42
Rose
   - Rose…
   Obserwowałam właśnie młodą dziewczynę, spacerującą po rynku z małym chłopcem i zastanawiałam się, czy to jej dziecko. Miała nie więcej niż dwadzieścia pięć lata, a dziecko z sześć czy siedem. Gdyby była jego matką, najprawdopodobniej chłopczyk byłby skutkiem nieprzemyślanego seksu. Byłam ciekawa, czy zastanawiała się nad aborcją, czy ktokolwiek ją do tego namawiał. Jeśli jednak to ona go urodziła, podziwiałam ją za odwagę.
   Głos Justina przywrócił mnie do rzeczywistości.
   - Tak?
   Zamieszał swojego sprite’a plastikową słomką.
   - W samolocie zastanawiałem się… - zaczął niepewnie.
   - Nad czym? – spytałam, marszcząc brwi.
   - Nad…
   Rozejrzał się nerwowo dookoła i natychmiast do zrozumiałam. Byliśmy w chyba najlepszej restauracji w mieście, a, co za tym idzie, najbardziej zaludnionej.
   - Dużo tu ludzi – zauważyłam.
   - Wiem właśnie.
   Nachylił się bliżej mnie.
   - Zastanawiałem się, czy nie zgłosić sprawy na policję.
   - Mojej? – spytałam głupio. – Okej, nie odpowiadaj na to bezsensowne pytanie. Dlaczego chcesz to zrobić?
   - Będziesz bezpieczniejsza.
   Ktoś przy stoliku obok wybuchnął nagle głośnym śmiechem, został jednak szybko uciszony przez swojego kolegę.
   - Więc… dlaczego dopiero teraz?
   - Powiedzmy, że przejrzałem na oczy. – Uśmiechnął się niepewnie. – Myślałem, że sam cię ochronię, ale się przeliczyłem. A poza tym, policja uratuje także inne więzione dziewczyny.
   - Ja jestem jak najbardziej „za” – powiedziałam z uśmiechem.
   Upiłam łyka zamówionej wiśniowej coli i spojrzałam w kierunku kuchni. Byłam już głodna, a moje spaghetti widocznie wciąż się robiło.
   - Justin?
   - Hm?
   - Tak się zastanawiam… Dlaczego akurat ja? Dlaczego to mnie stamtąd wyciągnąłeś?
   Spojrzał mi prosto w oczy.
   - Byłaś taka przestraszona, a jednocześnie z całych sił próbowałaś zgrywać pewną siebie. Ta siła i… twoje oczy, Rose. Pewnie mówiło ci to już wielu facetów, ale w życiu takich nie widziałem. Są takie mądre i głębokie.
    Nikt mi tego jeszcze nie mówił.
   - Mi się nigdy nie podobały. Zawsze marzyłam o ciemnych, prawie czarnych tęczówkach. Takich, jak ma Julia.
   Prychnął.
   - Twoje oczy są dużo piękniejsze. Ryan kiedyś określił ich kolor jako zielono-niebiesko-szary – zaśmiał się. – A wiesz, jak ja go nazywam?
   - Jak? – spytałam.
   - Perłowy – odpowiedział. – Najpiękniejszy kolor na świecie.

8:13
   Obudził mnie zgrzyt klucza w zamku na dole oraz coraz wyraźniejsze, ożywione rozmowy. Usiadłam gwałtownie na łóżku i spojrzałam na Justina – on też właśnie się obudził i uważnie nasłuchiwał.
   - To twoja rodzina? – spytałam cicho.
   - Tak – wyszeptał przerażony, zerwał się z łóżka i zaczął się ubierać.
   Spojrzałam w lustro przymocowane do jasnej szafy. Byłam strasznie rozczochrana i miałam na sobie jedynie pogniecioną koszulkę i krótkie spodenki. Nie mogłam pokazać się komukolwiek w tym stanie.
   Szybko się przebrałam i przeczesałam włosy. Rodzina Justina na szczęście była na parterze i najwidoczniej nie miała na razie zamiaru wchodzić na górę.
   - Chodź – szepnął chłopak i chwycił mnie za rękę. Pociągnął mnie w kierunku schodów. Tętno mi przyspieszyło, bałam się jak jego rodzice na nas zareagują.
   - Cicho! – usłyszałam dziecięcy głosik dochodzący z salonu. Odruchowo się zatrzymaliśmy. – Słyszycie to? Ktoś tu jest.
   Spojrzałam przerażona na Justina. Zostaliśmy nakryci.
   Chłopak zacisnął wargi i pociągnął mnie na schody. Schodząc na parter, nie uważaliśmy już na to, aby być cicho – i tak wiedzieli o naszej obecności.
   Gdy byliśmy już dostatecznie nisko, wszyscy nas zauważyli. Siedzieli przy kuchennym blacie, pijąc herbatę, a w przedpokoju leżała ich duża, czarna walizka. Na ich twarzach pojawiło się zdezorientowanie, ulga i coś jeszcze, czego nie potrafiłam rozszyfrować.
   - Dzień dobry – wymamrotałam, nie za bardzo wiedząc co innego mogłabym powiedzieć.
   - Cześć – rzucił Justin niby od niechcenia i objął mnie w talii. – Przepraszamy, ż tak niespodziewanie…

***
Hej! Ten rozdział jest jak na mnie dość długi, z czego jestem bardzo dumna :)
Rose i Justin przyjechali do jego rodziców. Jak myślicie, jak na nich zareagują?
Komentujcie!