13:11
Rose
- Jesteś pewien, że nie
mają nic przeciwko? - spytałam, ściskając mocno torebkę z lunchem, którego
nawet nie ruszyliśmy.
Justin spojrzał na mnie i zacisnął usta.
- Nie mogą – powiedział cicho. – Jestem ich
synem… Mama na pewno się ucieszy, sama mnie prosiła żebym kiedyś przyjechał,
nie wiem jak z ojcem. Poza tym to ja im kupiłem ten dom, więc nawet nie wypada
im mieć czegokolwiek przeciwko.
- Yhm.
Ta odpowiedź mnie nie usatysfakcjonowała.
Nie chciałam siedzieć u kogoś w domu tylko dlatego, że temu komuś nie wypadało
mnie wyrzucić.
Chłodny wiatr uniósł moją letnią bluzkę delikatnie
do góry, przez co przeszły mnie zimne dreszcze. Szybko ją obciągnęłam i
zakryłam się kardiganem. Nie musieliśmy czekać na zewnątrz – lotnisko w Phoenix
było wystarczająco duże, aby nas pomieścić, ale jednak woleliśmy krawężnik Orzy
wejściu głównym.
- Rose…
- Hm?
- Nie przejmuj się tym, oni są w porządku.
- To dlatego mieszkasz w innym stanie i
prawie nie utrzymujesz z nimi kontaktu? – wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się
w język.
- To tylko i wyłącznie moja wina –
odpowiedział cicho i odwrócił lekko twarz, abym nie mogła odczytać jej wyrazu.
Jednak ja zauważyłam.
- Justin, przepraszam – wymamrotałam
pospiesznie, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Okej, nie ma sprawy – odpowiedział
pospiesznie. Uśmiechnął się niemrawo. – Kiedyś usłyszałem od kogoś, że nie ma
złych decyzji, jeśli tylko są one całkowicie nasze. Wiesz, że niby jeśli
decyzję podejmie nasze serce, to jest ona właściwa. Gówno prawda. Nigdy nie
należy podejmować decyzji samemu, bo jeśli jej konsekwencje okażą się beznadziejne,
nie można na nikogo zwalić. A żaden wybór nie ma samych dobrych rezultatów.
Znowu mówił o tym samym, o swojej
przeszłości, o decyzji jaką kiedyś podjął, przez którą nienawidziła go moja
siostra i najprawdopodobniej nie miał przez nią dobrych kontaktów z rodzicami.
Chciał się zrekompensować, ale nie narzucać, więc przesyłał im pieniądze.
Środek przekupny prawie we wszystkim. Przez te przelewy jego rodzina nie mogła
powiedzieć, że chłopak się nimi nie interesuje, jednak nie mogła mu też
wybaczyć. Widocznie sprawa była na tyle poważna, że Justin zrezygnował z
jakiejkolwiek próby przeprosin czy błagania o wybaczenie – lub już dawno to
zrobił, ale rodzina nie potrafiła o tym zapomnieć… a może jeszcze gorzej. On
sam nie potrafił sobie wybaczyć.
- Justin… wszystko
co się kiedyś wydarzyło, wszystkie decyzje jakie kiedykolwiek podjąłeś… to
doprowadziło cię do tego, kim jesteś teraz. Gdyby nie to wszystko,
najprawdopodobniej nie siedzielibyśmy teraz na lotnisku, nie czekalibyśmy na
taksówkę. Może siedziałbyś spokojnie w swojej willi w Kalifornii, może nawet
nie miałbyś willi, nie byłbyś aktorem, tylko stałbyś teraz za ladą w McDonaldzie
i sprzedawał hamburgery.
- Albo uczyłbym
biologii. – Uśmiechnął się.
Zmarszczyłam brwi.
- Dlaczego akurat
biologii?
- Nie wiem, może
poszedłbym na medycynę i nie chcieliby mnie przyjąć do żadnego szpitalu na
staż.
Westchnęłam.
- Okej, wystarczy,
wszyscy wiedzą o co chodzi. Żałujesz tego, kim teraz jesteś?
Spojrzał mi głęboko
w oczy i natychmiast wszelkie wątpliwości wyparowały z jego twarzy.
- Nie. Nie żałuję
ani tego, jakim jestem teraz człowiekiem ani tego gdzie się teraz znajduję.
Chcę tu być. Z tobą, dla ciebie.
- To słodkie. –
Uśmiechnęłam się i splotłam nasze dłonie.
- Nie. To
prawdziwe.
Pochylił się i złączył nasze wargi, a ja
poczułam przyjemne ciepło rozchodzące się po moim brzuchu. Kochałam to uczucie,
kochałam jego zapach, kochałam sposób w jaki na mnie patrzył, w jaki mnie
całował., w jaki do mnie mówił. Każdy ruch jego warg sprawiał że traciłam
zmysły, oddawałam mu się cała. Naparłam na niego mocniej, aby jeszcze mocniej
go posmakować, aby jeszcze mocniej go do siebie przycisnąć – tak, aby nigdy
nigdzie nie odszedł. Beze mnie.
Niecałą godzinę
później znajdowaliśmy się przy dość dużym, jednak nie zadziwiająco ogromnym
domu. Spodziewałam się willi z basenem, podobnej do tej, którą ma Justin –
byłam stuprocentowo pewna, że stać by go było na utrzymanie tuzina takich
posiadłości – jednak najwidoczniej jego rodzice nie gustowali w luksusowych
rzeczach.
Chłopak nacisnął
domofon przy bramce i cierpliwie odczekał dwadzieścia sekund, po czym wyjął z
kieszeni klucze i otworzył furtkę.
- Aha, masz klucze
– zauważyłam. – Myślałam że będziemy teraz gnić pod tym płotem.
- Mam, na szczęście.
Widocznie nie ma ich w domu. Hm… - zamyślił się. -Przecież dzisiaj sobota,
powinni tutaj być.
- Może pojechali
na obiad? – zaproponowałam, po czym sprawdziłam godzinę na iPhonie. - Dochodzi
trzecia.
- Może. Mam
nadzieję, że nie pojechali nigdzie na dłużej, bo nie chcę żeby przyjechali,
kiedy nas już nie będzie.
- To by było
dziwne – zgodziłam się. – Przyjechaliby i takie: ojej, ktoś był w naszym domu!
Ktoś spał w tym łóżku, zobacz, ta kołdra była ułożona inaczej, gdy
wyjeżdżaliśmy! Mam nadzieję, że niczego nie ukradł!
Justin zaśmiał się
pod nosem i otworzył białe, ciężkie drzwi frontowe. Weszliśmy do środka.
Mieszkanie było
urządzone bardzo skromnie, ale przytulnie. Zaraz za drzwiami frontowymi
znajdowała się wielka na całe piętro przedpokojo- salono-jadalnio-kuchnia.
Wnętrze było bardzo jasne i słoneczne. Przejechałam wzrokiem po nieskazitelnej
kuchni, błyszczącej podłodze i zrozumiałam skąd wzięła się u Justina ta dbałość
o porządek.
Raz w tygodniu
przychodziła do nas Annie – czterdziestoletnia kobieta przy kości – aby
odkurzyć, umyć podłogi itd. Często z nią rozmawiałam i z tego co mi
powiedziała, dowiedziałam się, że sprząta jeszcze u siedemnastu innym ludzi, a
tutaj przychodzi najchętniej. Wcale jej się nie dziwiłam. W tym domu nie było
brudnych naczyń, plam na kanapie czy zarzyganych dywanów – zarówno ja jak i
Justin nienawidziliśmy bałaganu. Oboje wynieśliśmy to z rodzinnych domów.
- Nic się nie
zmieniło… - wyszeptał.
- Kiedy ostatnio
tu byłeś?
- W styczniu dwa
lata temu przekonałem rodziców, aby się przeprowadzili do większego domu.
Wiesz, przedtem gnieździliśmy się w piątkę w małym mieszkaniu…
- W piątkę? –
przerwałam.
- Tak. Mama, tata,
Jaxon, ja. No i Jazmyn. Nawet wtedy, kiedy mieszkali tam tylko we trójkę to
mieszkanie było zbyt małe. Musiałem długo ich namawiać na przeprowadzkę, bo
matka nie chciała się zgodzić, wiesz, nie chciała żebym czuł się zobowiązany do
wydawania na nich takich pieniędzy. W końcu jednak zgodziła się na dom, jednak
tylko na taki. Nie chciała luksusów.
- Ten dom też jest
niczego sobie.
- Wiem. –
Uśmiechnął się. – Na ten też nie chciała się zgodzić, ale zrobiła to ze względu
na Jaxona.
- Ile on ma lat?
- Pięć. Pięć i
pół.
- A Jazmyn?
- Ona… - zaczął
niemrawo. – Miałaby dwadzieścia dwa lata. Była ode mnie starsza o rok. Starsza
i mądrzejsza
Miałaby dwadzieścia dwa lata. Miałaby.
Gdyby…
- Och…
- Ale jak sama
mówiłaś… Nie ma co rozwodzić się nad przeszłością, bo to ona ukształtowała
teraźniejszość. Minęła, zostawiła bliznę, ale minęła. I już jej nie ma.
Już jej nie ma.
Justin
Znowu wszystko
wróciło. Starałem się trzymać, starałem się o tym nie myśleć. Minęły trzy lata,
a ja wciąż to roztrząsałem, jakbym mógł jeszcze znaleźć rozwiązanie i odwrócić
biegi przeszłości.
Stop. Wróć. Wróć do teraźniejszości. Albo
inaczej – rusz wreszcie do przodu, przestań, myślenie o tym nie pomoże. Porzuć
przeszłość, hakuna matata!
- Okej,
więc chodź na górę, będziemy spać w pokoju gościnnym – powiedziałem trochę
nieprzytomnie. Schyliłem się, aby chwycić jej walizkę, ale dostałem po łapach.
Wróciłem do rzeczywistości.
- Poradzę sobie –
powiedziała ze śmiechem Rose. – Ona wcale nie jest taka ciężka.
Złapała za uchwyt
i podniosła ją do góry z cichym stęknięciem.
- Na górę? –
spytała słabo.
- Taa. No proszę,
idź, chcę zobaczyć jak wnosisz tę walizkę po schodach.
- Tę walizkę –
poprawiła mnie cicho i zaczęła wchodzić na górę.
Prychnąłem
rozbawiony.
- Więc proszę
wnieść tę walizkę, pani Nie Chodziłam Przez Siedem Lat Do Szkoły Ale I Tak
Pamiętam Każdą Sekundę Lekcji Angielskiego.
- Patrz i
podziwiaj!
Nie musiała mi
tego dwa razy powtarzać – natychmiast zacząłem jej się przyglądać.
Rose miała
najlepszą figurę, jaką kiedykolwiek widziałem – długie szczupłe nogi, płaski
brzuch, wąską talię i zgrabna pupę. I nie chodziło tutaj tylko o fakt
posiadania tych atutów, ale głównie o to, jak potrafiła je wykorzystać. Jej
postawa, sposób w jaki się poruszała… Nie byłem jedynym, który tak uważał –
Christian też sądził, że jej ruchy są hipnotyzujące i można przez nie oszaleć
na jej punkcie (w tym momencie dostał ostrzeżenie, że ona jest moja i jeżeli
tylko spróbuje ją w jakikolwiek sposób poderwać, natychmiast dostanie w mordę).
Nie spodziewałem
się, że chudziutka Rose wniesie tą walizkę…
Tę walizkę.
Tę, kurwa, walizkę.
… na samą
górę, ale jednak jej się udało. Na ostatnim schodku zachwiała się nieco, jednak
zdołała utrzymać równowagę, zrobiła ostatni krok i postawiła bagaż na dywanie.
- No, brawo –
pogratulowałem lekko niezadowolony. Nienawidziłem przegrywać.
Rose jednak
całkiem mnie zignorowała, całkiem pochłonięta lustrowaniem przedpokoju na
piętrze (który z tego co pamiętam, ostatnio był całkiem pusty).
- Wow –
westchnęła. – Dużo macie książek.
- Książek? –
mruknąłem zaskoczony.
Szybko chwyciłem
swoją walizkę i wbiegłem po schodach. Rzeczywiście – przedpokój zamienił się w
małą biblioteczkę. Moi rodzice mieli świetny pomysł – przez duże okno w
suficie, światło słoneczne padało prosto na dwa skórzane fotele, umożliwiając
przyjemne czytanie. Przy niegdyś pustych ścianach stały wysokie aż do sufitu,
proste biblioteczki, wypełnione od góry do dołu różnorakimi książkami.
- Graham
Masterton… - przeczytała Rose, podchodząc do jednej z nich. Przejechała
opuszkami palców po grzbietach książek. – Tu są chyba wszystkie jego powieści!
Podszedłem do
innej biblioteczki i zacząłem przeglądać książki.
- Lubisz go? –
spytałem.
- Czytałam u
ciebie jedną jego książkę.
- „Rytuał”?
A jak myślisz, skoro nie masz innych?
- Tak, o
tej sekcie. Bardzo mi się podobała.
- Ja tam nie
przepadam za książkami, w których ludzie odcinają sobie części ciała i potem je
zjadają. – Wzdrygnąłem się na samą myśl o tym.
Zaśmiała się
cicho.
- Co kto woli.
Już otworzyłem
usta, aby wymienić kolejny argument za tym, że ta książka jest beznadziejna,
ale dotarło mnie, że Rose ma rację. O gustach się nie dyskutuje.
- Czuję się jak w
bibliotece – stwierdziła po chwili. – Wszystkie książki poukładane alfabetycznie…
Prychnąłem
rozbawiony i szybko zlustrowałem wzrokiem biblioteczkę przy której stałem –
rzeczywiście, miała rację.
- Wiesz, że
dopiero teraz to zauważyłem? Ale cóż, to moi rodzice, po nich można spodziewać
się nawet układania skarpetek zgodnie z gamą kolorów.
- Masz to po nich.
– Uśmiechnęła się. – Może nie w takim stopniu, ale jednak.
- Może trochę. Ale
tylko trochę – poprawiłem ją, po czym o czymś sobie przypomniałem. – Pytałaś
kiedy ostatnio tu byłem.
- Ach, tak.
- Dwa lata temu, w
kwietniu czy tam maju… W każdym bądź razie jakoś na wiosnę. Mało się
pozmieniało, oprócz tego przedpokoju. Przedtem było tu pusto
- Mi tam się
podoba – stwierdziła z uśmiechem.
- Mi też.
Odsunąłem się od
biblioteczki, podszedłem do Rose i objąłem ją od tyłu ramionami.
- Musimy się
rozpakować – powiedziałem, chowając twarz w zagłębieniu jej szyi.
- Teraz? –
mruknęła.
Chwyciła moje
dłonie i objęła się nimi jeszcze mocniej. Wyczułem pod nimi jej nagą,
odsłoniętą przez krótką bluzkę skórę i przejechałem po niej opuszkami palców.
- Możemy zaraz –
szepnąłem.
Musnąłem wargami
płatek jej ucha, a następnie zacząłem zjeżdżać z pocałunkami niżej, do jej
szyi, chłonąc jej słodki zapach. Dziewczyna przymknęła na chwilę powieki, po
czym odwróciła się przodem do mnie i mocno złączyła nasze usta.
15:42
Rose
- Rose…
Obserwowałam
właśnie młodą dziewczynę, spacerującą po rynku z małym chłopcem i zastanawiałam
się, czy to jej dziecko. Miała nie więcej niż dwadzieścia pięć lata, a dziecko
z sześć czy siedem. Gdyby była jego matką, najprawdopodobniej chłopczyk byłby
skutkiem nieprzemyślanego seksu. Byłam ciekawa, czy zastanawiała się nad
aborcją, czy ktokolwiek ją do tego namawiał. Jeśli jednak to ona go urodziła,
podziwiałam ją za odwagę.
Głos Justina
przywrócił mnie do rzeczywistości.
- Tak?
Zamieszał swojego
sprite’a plastikową słomką.
- W samolocie
zastanawiałem się… - zaczął niepewnie.
- Nad czym? –
spytałam, marszcząc brwi.
- Nad…
Rozejrzał się
nerwowo dookoła i natychmiast do zrozumiałam. Byliśmy w chyba najlepszej
restauracji w mieście, a, co za tym idzie, najbardziej zaludnionej.
- Dużo tu ludzi –
zauważyłam.
- Wiem właśnie.
Nachylił się
bliżej mnie.
- Zastanawiałem
się, czy nie zgłosić sprawy na policję.
- Mojej? –
spytałam głupio. – Okej, nie odpowiadaj na to bezsensowne pytanie. Dlaczego
chcesz to zrobić?
- Będziesz
bezpieczniejsza.
Ktoś przy stoliku
obok wybuchnął nagle głośnym śmiechem, został jednak szybko uciszony przez
swojego kolegę.
- Więc… dlaczego
dopiero teraz?
- Powiedzmy, że
przejrzałem na oczy. – Uśmiechnął się niepewnie. – Myślałem, że sam cię
ochronię, ale się przeliczyłem. A poza tym, policja uratuje także inne więzione
dziewczyny.
- Ja jestem jak
najbardziej „za” – powiedziałam z uśmiechem.
Upiłam łyka
zamówionej wiśniowej coli i spojrzałam w kierunku kuchni. Byłam już głodna, a
moje spaghetti widocznie wciąż się robiło.
- Justin?
- Hm?
- Tak się
zastanawiam… Dlaczego akurat ja? Dlaczego to mnie stamtąd wyciągnąłeś?
Spojrzał mi prosto
w oczy.
- Byłaś taka
przestraszona, a jednocześnie z całych sił próbowałaś zgrywać pewną siebie. Ta
siła i… twoje oczy, Rose. Pewnie mówiło ci to już wielu facetów, ale w życiu
takich nie widziałem. Są takie mądre i głębokie.
Nikt mi tego
jeszcze nie mówił.
- Mi się nigdy nie
podobały. Zawsze marzyłam o ciemnych, prawie czarnych tęczówkach. Takich, jak
ma Julia.
Prychnął.
- Twoje oczy są
dużo piękniejsze. Ryan kiedyś określił ich kolor jako zielono-niebiesko-szary –
zaśmiał się. – A wiesz, jak ja go nazywam?
- Jak? – spytałam.
- Perłowy –
odpowiedział. – Najpiękniejszy kolor na świecie.
8:13
Obudził
mnie zgrzyt klucza w zamku na dole oraz coraz wyraźniejsze, ożywione rozmowy.
Usiadłam gwałtownie na łóżku i spojrzałam na Justina – on też właśnie się
obudził i uważnie nasłuchiwał.
- To twoja
rodzina? – spytałam cicho.
- Tak – wyszeptał przerażony,
zerwał się z łóżka i zaczął się ubierać.
Spojrzałam w
lustro przymocowane do jasnej szafy. Byłam strasznie rozczochrana i miałam na
sobie jedynie pogniecioną koszulkę i krótkie spodenki. Nie mogłam pokazać się
komukolwiek w tym stanie.
Szybko się
przebrałam i przeczesałam włosy. Rodzina Justina na szczęście była na parterze
i najwidoczniej nie miała na razie zamiaru wchodzić na górę.
- Chodź – szepnął chłopak
i chwycił mnie za rękę. Pociągnął mnie w kierunku schodów. Tętno mi
przyspieszyło, bałam się jak jego rodzice na nas zareagują.
- Cicho! –
usłyszałam dziecięcy głosik dochodzący z salonu. Odruchowo się zatrzymaliśmy. –
Słyszycie to? Ktoś tu jest.
Spojrzałam
przerażona na Justina. Zostaliśmy nakryci.
Chłopak zacisnął
wargi i pociągnął mnie na schody. Schodząc na parter, nie uważaliśmy już na to,
aby być cicho – i tak wiedzieli o naszej obecności.
Gdy byliśmy już
dostatecznie nisko, wszyscy nas zauważyli. Siedzieli przy kuchennym blacie,
pijąc herbatę, a w przedpokoju leżała ich duża, czarna walizka. Na ich twarzach
pojawiło się zdezorientowanie, ulga i coś jeszcze, czego nie potrafiłam
rozszyfrować.
- Dzień dobry –
wymamrotałam, nie za bardzo wiedząc co innego mogłabym powiedzieć.
- Cześć – rzucił Justin
niby od niechcenia i objął mnie w talii. – Przepraszamy, ż tak niespodziewanie…
***
Hej! Ten rozdział jest jak na mnie dość długi, z czego jestem bardzo dumna :)
Rose i Justin przyjechali do jego rodziców. Jak myślicie, jak na nich zareagują?
Komentujcie!
Bardzo mo sie podoba, aahhhh ta długość 😂😄
OdpowiedzUsuńHakuna matata a ty masz chyba farta bo wena cie naszła i Lubie ten rozdział , długość świetna , chciałam rymowac nie wyszło mi.. trudno xd
OdpowiedzUsuńXDDD taj czytam i nagle hakuna matata vi takie łejt wat.
OdpowiedzUsuń