Rose
Nie spałam już, ale nie byłam też do końca świadoma rzeczywistości. Leżałam, oddychając miarowo, będąc na skraju snu i przebudzenia.
Nie spałam już, ale nie byłam też do końca świadoma rzeczywistości. Leżałam, oddychając miarowo, będąc na skraju snu i przebudzenia.
- I tak nic nie osiągniesz, więc daj
spokój - usłyszałam nagle obok swojego prawego ucha i przekroczyłam granicę,
otwierając gwałtownie oczy.
Byłam w pokoju Justina, w jego łóżku. To
pomieszczenie przypominało moją sypialnię, było jednak odrobinę większe i miało
na jednej ze ścian dwie olbrzymie biblioteczki - Justin pochłaniał ogromne ilości
książek. Na moje szczęście. Ja również uwielbiałam czytać, a tutaj książek nie
brakowało.
Zegar na ścianie odmierzał leniwie kolejne
sekundy. Spojrzałam na jego tarczę i odczytałam godzinę - 7:50. Było jeszcze
wcześnie, ale promienie słoneczne wpadające do pokoju przez wielkie szyby
całkowicie mnie rozbudziły.
- Przecież ci już mówiłem, nie pytaj mnie o to
więcej - wymamrotał Justin.
Nie miałam pojęcia, że mówi przez sen.
Ciekawe, co mu się śni…
Odwróciłam się w jego stronę. Spał
na boku, zwrócony przodem do mnie. Włosy miał rozrzucone na wszystkie strony
świata, a brwi zmarszczone w zdenerwowaniu. Z pewnością nie śnił o niczym
przyjemnym.
Nie potrafiłam oderwać wzroku od jego twarzy – od jego
pełnych warg, długich rzęs i gęstych brwi… Zapragnęłam unieść dłoń i przejechać
opuszkami palców po linii jego ust. Przesunęłam rękę w jego stronę, od jego
twarzy dzieliło ją już tylko parę centymetrów.
- Tak, myślę że
możemy się tak umówić – zgodził się z kimś Justin, a jego wyraz twarzy
momentalnie złagodniał.
Co ty wyprawiasz?!
Szybko
się opanowałam i podniosłam gwałtownie na łóżku. Musiałam stąd jak najszybciej
wyjść, aby nie wpadło mi do głowy nic gorszego. Wygładziłam pospiesznie
prześcieradło po swojej stronie i wróciłam do swojego pokoju.
Moje łóżko
wyglądało dokładnie tak jak je zostawiłam – zmiętolone prześcieradło i
porozwalane poduszki. Szybko doprowadziłam je do porządku.
W pokoju było
duszno, więc otworzyłam na oścież drzwi balkonowe. Do środka wlało się ciepłe,
kalifornijskie powietrze, do którego zdążyłam już dawno przywyknąć. Nie
potrafiłam wyobrazić sobie życia na Alasce, gdzie w najlepszym przypadku mogłoby
być 15*C. Szczególnie, że jedziemy w góry na jakieś odludzie.
Będzie mi bardzo
brakować Kalifornii – ciepła, zapachu kwiatów, tego domu… Ale gdybym została,
jeszcze bardziej od tego wszystkiego brakowałoby mi Justina.
Weszłam do
garderoby i szybko wybrałam strój – krótkie, czarne spodenki z wysokim stanem
oraz luźny t-shirt bez rękawków. Włosy spięłam w luźny kok na czubku głowy,
wsunęłam trampki na stopy i ruszyłam w stronę kuchni.
Po drodze
zatrzymałam się przy etażerce stojącej obok mojego łóżka i przejechałam
opuszkami palców po jej czarno-białej okładce. Szepty Deana Koontza. Uwielbiałam horrory.
Gdy byłam
zamknięta w tej agencji, miałam trzy książki: Tajemniczy Ogród, Duchy
Przeszłości i To. Te dwie ostatnie czytałam zawsze, gdy byłam przerażona. Innym
mogłoby wydawać się śmieszne, że czytam horrory kiedy się boję, ale mi to zawsze
pomagało. Po chwili takiej lektury moje potencjalne zagrożenia wydawały się
niczym w porównaniu do tych męczących bohaterów z książki. Uwielbiałam bać się
rzeczy, które nie mogły mnie spotkać – zawsze w życiu brakowało mi poczucia
bezpieczeństwa, a najlepszym sposobem na stworzenie iluzji szczęścia było
wmawianie sobie, że inni mają gorzej. A gdzie ludzie mają najgorzej? Oczywiście
w horrorach.
Chociaż teraz
czułam się bezpieczna, miłość do nich pozostała (i najprawdopodobniej pozostanie
do końca życia). Justin nie był specjalnym fanem tego gatunku literackiego, ale
miał ich całkiem spory zbiór. Miałam szczęście że tutaj trafiłam – w tym domu
zawsze miałam co czytać.
Siedziałam na
obszernym parapecie, przy otwartym oknie. Ciepłe powietrze ogrzewało moje
odkryte nogi, a delikatny wietrzyk przyjemnie muskał po twarzy. Z głową opartą
o framugę okna obserwowałam ptaki siedzące na niskim, ogrodowym drzewie.
Wtedy usłyszałam
kroki na schodach. Justin.
- Hej! – przywitał
się wesoło, gdy mnie zauważył.
- Cześć. Sorry, że
tak przyszłam do ciebie w nocy, jakbym miała jakieś pięć lat.
Oderwałam wzrok od
ptaków i zwróciłam twarz w stronę chłopaka, aby zobaczyć jego reakcję –
wywrócił oczami oraz pokręcił głową z rozbawieniem.
- Zaraz wypadniesz
z tego okna – zauważył, nalewając sobie soku grejpfrutowego do szklanki.
- Straszne –
odparłam z sarkazmem. – Jeszcze się połamię na tych pięćdziesięciu
centymetrach.
Prychnął rozbawiony i upił łyk soku.
- Z kim tak
dyskutowałeś rano? – zapytałam ciekawa co mu się śniło.
- Co? – zdziwił
się.
- Kłóciłeś się z
kimś.
- Kiedy? Przecież
dopiero co wstałem.
- Wcześniej, przez
sen.
Ukrył twarz w
dłoniach.
- Nie, nie…! -
załamał się. – Co ja takiego powiedziałem?
- Wspominałeś coś…
ym… że nie zrobisz czegoś tam, nie zgodzisz się na to, czy coś takiego. Nie
pamiętam dokładnie. Ale byłeś bardzo stanowczy – dodałam ze śmiechem.
Justin wywrócił
oczami.
- Co ci się śniło?
– spytałam.
- Nie wiem,
naprawdę… a nie, czekaj… chyba ktoś chciał ode mnie odkupić ten dom. Tak,
chciał go odkupić, ja się nie zgadzałem.
- W końcu się
zgodziłeś.
- Zgodziłem się go
wynająć.
Zaśmiałam się.
- Robisz coś ważnego? – spytał po chwili.
- Nie, mogę sobie
posiedzieć na tym parapecie później, a co?
- To znaczy siedź
tam sobie, chodzi mi o to czy robisz coś ważnego… psychicznie.
- Nie, nie robię
nic ważnego. Ani psychicznie, ani fizycznie, ani duchowo – powiedziałam z
uśmiechem i powrotnie skupiłam wzrok na ogrodzie.
- Okej, więc…
Wyjął z szuflady
plik kartek i rzucił mi na kolana.
- Strona 42 –
wyszeptał, oddalając się na kilka metrów.
- Ym… okej –
odparłam i spojrzałam w dół – to był scenariusz, najprawdopodobniej do jego
nowego filmu. Szybko znalazłam stronę 42, wygładziłam i położyłam na kolanach.
- Zaczynaj –
powiedziałam, uważnie go obserwując.
Odetchnął, usiadł
wygodnie na kanapie i przybrał obojętny wyraz twarzy. Świdrował mnie wzrokiem,
co sprawiało że czułam się niezręcznie.
- Będę się na
ciebie patrzył, bo mi się podobasz – powiedział po chwili, nie odrywając ode
mnie swojego spojrzenia.
Zaczęłam się go
bać. Nie wyglądał już jak mój Justin. Był zarozumiałym facetem, który nie znosi
sprzeciwu i uwielbia uwodzić obce dziewczyny.
Czyli zagrał
idealnie.
- Chciałbym, abyś
była tu zawsze – dodał po chwili, jakby spontanicznie. Przekrzywił głowę i
spojrzał mi w oczy.
- Rose,
scenariusz. Teraz ty – wyszeptał, nie zmieniając pozy i wyrazu twarzy.
- Och – wydukałam
i pospiesznie spojrzałam na plik kartek.
Rick: Chciałbym, abyś była tu na zawsze.
Jane: Jesteście tacy zmienni…
-
Jesteście tacy zmienni – przeczytałam wyraźnie.
Mój talent
aktorski nie był na wysokim poziomie i dobrze o tym wiedziałam. Nigdy nie
potrafiłam dobrze kłamać, czy wkręcać ludzi na Prima Aprilis. Ale teraz, przy
Justinie, czułam się jeszcze gorzej. On idealnie wczuł się w rolę, a ja nie
potrafiłam nawet dobrze zaakcentować jednego zdania.
- Wiem –
powiedział Justin. – Ale… podoba mi się życie z tobą, wiesz? Myślę, że gdybyś
została, mógłbym być szczęśliwy.
- Jednak teraz
pozwolisz mi odejść.
Nie. Nie wierzyłam
w to, że jestem taka słaba. To zdanie zabrzmiało jakbym powiedziała „Jednak
kupiłam te bułki o które prosiłeś.”
- Tak. A teraz
obiecaj, że wrócisz w nocy.
- Obiecuję. Zawsze
będę do ciebie wracać.
Justin zacisnął
wargi, próbując powstrzymać śmiech. Wiedziałam, że w środku zbiera mu się jego wielka
fala i to tylko kwestia czasu kiedy zacznie tarzać się po ziemi.
Tak jak
przewidziałam, po chwili wybuchnął śmiechem i spadł z kanapy, co spowodowało u
niego jeszcze większy ubaw.
Prychnęłam
rozbawiona i odłożyłam scenariusz na stolik.
- Co cię tak
śmieszy? – spytałam, chociaż dobrze znałam odpowiedź.
- A jak myślisz? –
odpowiedział pytaniem na pytanie. – Nie no, sorry, nie powinienem… ale nie mogę
wytrzymać!
- Czyżbyś miał
jakieś zastrzeżenia do mojego wielkiego talentu aktorskiego?
- Rose!
- Tylko się pytam.
Nie mam pojęcia, dlaczego wzięli Julię do tego filmu, a nie mnie. Przecież to
jasne że zagrałabym to o wiele lepiej.
- ROSE! – krzyknął
i podkulił ze śmiechu kolana pod brodę.
Patrząc na tę
scenę nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. Po chwili leżeliśmy obok siebie na
dywanie – ja z bolącą przeponą, a on z zadyszką.
- Grałaś kiedyś w
jakimś przedstawieniu? – spytał po chwili, gdy już się trochę uspokoiliśmy.
- Tak. W
podstawówce grałam kiedyś drzewo.
- DRZEWO?
Znowu wybuchliśmy
śmiechem.
- To… to ja powiem
reżyserowi… żeby cię wziął do naszego filmu… bo wiesz, akcja dzieje się w lesie
– wymamrotał, rechocząc.
- Myślę że możemy
to sformalizować – stwierdziłam, odwracając twarz w jego stronę.
I znowu to
uczucie. Jego oczy wpatrzone w moje,
nasze usta tak blisko siebie. Potrzebowałam tej bliskości, potrzebowałam jego.
Uważnie obserwował moją twarz swoimi karmelowymi, już całkiem poważnymi
tęczówkami. Wszystko dookoła wydawało mi się takie nierealne, takie zamazane…
czułam tylko jego zapach.
- Justin…
- Tak?
- Pocałuj mnie –
wyszeptałam.
Chłopak wstrzymał
oddech zdezorientowany, otworzył szerzej oczy, jakby nie do końca zrozumiał
mojej prośby.
Ja pierdolę… Idiotka. Jesteś najgłupszą
osobą jaką znam, Rose.
Zanim zdążył się poruszyć, zerwałam się z
podłogi.
- Przepraszam,
zapomnij – wymamrotałam pospiesznie.
Kurwa, o czym ty mówisz. Tego nie da się
zapomnieć. Teraz już nic nie będzie jak wcześniej. Musisz się wyprowadzić.
- Rose… -
wyszeptał, siadając na dywanie.
Ostatni raz na
niego spojrzałam i szybkim krokiem ruszyłam do drzwi.
- Rose!
Justin zerwał się
szybko z podłogi, dogonił mnie i chwycił za rękę.
- Słuchaj…
- Zostaw mnie, już
i tak wszystko spieprzyłam – wymamrotałam, unikając jego wzroku.
- Nie. Spójrz na
mnie.
Nie potrafiłam
tego zrobić.
- Justin, nie
przejmuj się, wyprowadzę się do Melanie, nie będziesz…
Prawie płakałam.
- Nie będziesz…
Nagle chwycił mnie
za ramiona i odwrócił w swoją stronę. Poczułam jego wargi na swoich, tak ciepłe
i miękkie jak je sobie wyobrażałam. Objęłam go zdezorientowana za szyję, nieśmiało
oddając pocałunek.
- Nigdzie się nie
wyprowadzaj – wyszeptał w moje usta.
Cała się w nim
rozpłynęłam. Wyłączył mi się umysł, wszystko co do mnie docierało to słodki
smak jego warg. Wplotłam palce w aksamitne włosy chłopaka, przejechałam
językiem po jego górnej wardze. Justin objął mnie w talii i przycisnął jeszcze
bliżej swojej piersi – tak, że teraz przylegałam do niego całym swoim ciałem.
Zacisnęłam na nim mocniej swoje ramiona i pogłębiłam pocałunek.
Pierwszy raz
całowałam się w wieku 10 lat z moim chłopakiem, Dannym. Mimo, że bliżej było
temu do zwykłego cmoknięcia niż do prawdziwego pocałunku, czułam się bardzo
nieswojo i niezręcznie. Nie trzymaliśmy się nawet za ręce, po prostu musnął
wtedy moje wargi i odsunął się. Zerwaliśmy tydzień później.
Dlaczego teraz
czułam się tak dobrze? Tak przyjemnie i bezpiecznie w jego ramionach, jakby
właśnie tam było moje miejsce na świecie, którego szukałam przez całe życie.
Chciałam trwać w tym pocałunku przez całą wieczność.
I wtedy w kieszeni
Justina zaczął wibrować telefon.
Oderwałam się od
niego niechętnie.
- Odbierz, to może
być ważne – powiedziałam.
- Mam nadzieję że ważne,
bo jeśli Ryan znowu chce pierdolić o niczym to nie ręczę za siebie.
Odsunął się ode
mnie tylko na tyle aby wyjąć telefon i spojrzał na ekran. Po jego wyrazie
twarzy poznałam, że nie dzwoni Ryan. Lekko zdezorientowany nacisnął zieloną
słuchawkę i przyłożył telefon do ucha.
- Halo? –
wymamrotał niepewnie, marszcząc brwi.
Z każdą sekundą
jego twarz stawała się coraz bardziej spięta.
- Przecież… -
zaczął zdenerwowany, jednak przerwano mu. – Nie… Ugh… Nie, posłuchaj mnie… DAJ
MI DOJŚĆ DO SŁOWA, CHOLERA! Dziękuję. Gdzie oni są? Tylko to mnie interesuje.
Zmarszczyłam brwi.
Z kim on rozmawia?
- Nie,
przecież mieliście ich mieć na oku!... Jak to nie spra… Więc c… Czy ty
sugerujesz że…
Przeklął pod
nosem.
- Oni się tu nie
dostaną. Nie wpuszczę ich.
Wytrzeszczył oczy.
- CO? –
wykrzyknął. – Dobrze, zrób to co musisz.
Rozłączył się.
- Justin, co się
stało? – spytałam niepewnie.
- Rose… - zacisnął
wargi i dotknął delikatnie mojej twarzy. – Musimy stąd wyjechać. Natychmiast.
***
Hej!
Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału. Niestety kiedy go napisałam, cały się usunął (no dobra, ja go usunęłam przez swoją głupotę :P) i musiałam go pisać od początku, na co nie miałam za bardzo ochoty. Ten rozdział jest wyjątkowy - zawiera pierwszy pocałunek Rose i Justina, a ja chciałam, aby ta scena była idealna i nie mogłam napisać jej tak o, od niechcenia.
Mam nadzieję że ta scena mi wyszła chociaż w małym stopniu tak, jak ją sobie planowałam, ja jestem z niej nawet zadowolona. Napiszcie w komentarzach co o niej sądzicie!