poniedziałek, 29 lutego 2016

Rozdział 9

   Nie. To nie może być prawda.
   - Czyli on zabił się... z mojego powodu? - wyszeptałam drżącym głosem. Uderzyło we mnie wielkie poczucie winy, wyciskając pojedyncze łzy z moich oczu. Zacisnęłam mocno powieki i poczułam, jak Justin ściska delikatnie moją dłoń, dodając mi otuchy. Wiedziałam, co próbuje mi powiedzieć. 
   Jestem z tobą.
   To uczucie... kiedy wiesz, że nie jesteś sam, że jest ktoś, kto będzie płakał kiedy ty płaczesz i śmiał się kiedy ty się śmiejesz... Ono sprawiło, że doprowadziłam się do porządku.
   - Nie, Rosanne. To była jego wina - powiedziała Melanie.
   Uderzyła we mnie złość. Jak ona mogła go o to oskarżać?!
   - To ja uciekłam z domu - odpowiedziałam, starając się zabrzmieć spokojnie.
   - Przez niego.
   - Nie mów tak. On tego nie chciał.
   - To po co pił? Sam się o to prosił.
   - A nie pomyślałaś o tym, że tak po prostu miało być? 
   - Co, los zapisany w gwiazdach? - zaśmiała się ponuro.
   - Coś w tym stylu - odburknęłam ponuro.
   - To głupie - stwierdziła, zakładając ręce na piersi.
   - Może masz rację - westchnęłam. Wciąż uważałam że się myli, ale bardzo nie lubiłam się kłócić.
   - Porozmawiajmy na jakiś przyjemniejszy temat - zarządziła wesoło. - Mieszacie niedaleko? Gdzie chodzisz do szkoły, Rosanne?
   - Hm... 
   Co miałam jej powiedzieć? Tylko jedno przyszło mi do głowy. Prawda.
   Nie chodzę do szkoły, bo przez ostatnie siedem lat siedziałam w burdelu. Nie polecam. A teraz nie pójdę do niej z powrotem, bo musiałabym w wieku 17 lat chodzić do jednej klasy z dziesięcioletnimi dziećmi do czwartej klasy podstawówki.
   Nie, dziękuję. Moja siostra od zawsze strasznie przykładała się do wszystkiego i nigdy w życiu nie złamała żadnego przepisu. Może tylko wtedy, kiedy chodziłyśmy razem na plażę pod nieobecność rodziców. Ale ona miała słabość do morza.
   Postanowiłam działać w drugą stronę.
   - Tak, mieszkamy niedaleko. Dziesięć kilometrów na południe, piętnaście? - spojrzałam na Justina, marszcząc brwi. Miałam nadzieję, że chłopak zrozumie, iż potrzebuję pomocy nie tylko w sprecyzowaniu odległości jego posiadłości od domu Melanie.
   Zrozumiał. Poznałam to po jego skupionych oczach.
   - Trzynaście - powiedział. - Dokładnie trzynaście kilometrów na południe.
   - O, to całkiem niedaleko - ucieszyła się moja siostra. - A gdzie chodzisz do szkoły?
   - Więc... ja...
   - To dość skomplikowana historia - przerwał mi Justin.
   - Mamy czas - odpowiedziała Melanie.
   - Um... więc... Rose jest u mnie od niedawna. Przeprowadziła się do mnie z daleka, dlatego musiała porzucić szkołę. Oczywiście, tylko na jakiś czas - poprawił się, widząc minę mojej siostry. - Niedługo przenosimy się na kilka miesięcy na Alaskę, gdzie Rose pójdzie do szkoły. Wiesz, nie ma sensu żeby teraz zapisała się i po tygodniu z niej odeszła. 
   - Niezbyt skomplikowana ta twoja historia - zauważyła Melanie. - Więc wyjeżdżacie z Kalifornii? Po co?
   - Kręcę tam film - odpowiedział Justin.
   - Jesteś reżyserem? - moja siostra wytrzeszczyła oczy.
   - Nie, aktorem.
   - Serio? Nigdy nie widziałam cię w telewizji.
   - Możliwe. Nie gram w każdym istniejącym na świecie filmie - odburknął.
   - No tak - westchnęła. - A...
   - Chyba musimy się już zbierać - przerwałam jej, wstając z kanapy. Tak naprawdę nigdzie nam się nie spieszyło, ale widziałam jak na Justina działa towarzystwo mojej siostry. Odkąd ta zaczęła wytykać mu błędy przeszłości, on bardzo spochmurniał i z każdą chwilą jego nastrój się pogarszał.
   - Tak szybko? - jęknęła Melanie.
   - Tak, niestety - dorzucił Justin takim tonem, jakby naprawdę chciał jeszcze chwilę zostać, ale niestety 'obowiązki wzywają'.
   - Hm... No dobrze - zgodziła się dziewczyna. - Ale Rosanne, musisz kiedyś do nas przyjechać na tydzień lub dwa.
   - Na pewno przyjadę - odpowiedziałam z uśmiechem. Chwyciłam Justina za rękę i pociągnęłam w stronę wyjścia.
   - Jesteście razem? - spytała niepewnie Melanie.
   - Nie, nie - wymamrotałam pospiesznie, puszczając dłoń Justina.
   - To dobrze, bo to pieprzony dupek.
   Wkurzyła mnie tym tekstem,
   - Melanie, weź już tak na niego nie naskakuj, okej? - syknęłam. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego Justin nie reaguje na jej zaczepki. - Wszyscy popełniamy błędy.
   - Rose, proszę cię, daj spokój - mruknął chłopak, spuszczając smętnie głowę. - Ona ma powód, aby mnie tak nazywać.
   - Nie wierzę.
   - To lepiej uwierz, zanim będzie za późno. Pamiętaj, że zawsze możesz do mnie przyjechać, jeśli coś się będzie działo. A najlepiej już u mnie zostań, zaoszczędzisz sobie czasu - powiedziała Melanie, otwierając nam drzwi wyjściowe.
   Co takiego on jej zrobił?
   Gdyby to nie był Justin, zaraz bym jej posłuchała. Szybko spakowałabym walizki i uciekłabym od niego do siostry. Jednak to był Justin, a ja ufałam mu bezgranicznie. Gdy był przy mnie, czułam się bezpiecznie. I nie zmienią tego żadne słowa.
   Ale to nie dawało mi spokoju.
   - Justin... - zaczęłam nieśmiało, gdy doszliśmy do samochodu.
   - Tak?
   - Czy... - spróbowałam wymyślić szybko jakąś najbardziej prawdopodobną historyjkę. - Czy Melanie to twoja była?
   - Nie, oczywiście że nie - odpowiedział, śmiejąc się ponuro. - Prawie jej nie znam,w całym swoim życiu zamieniłem z nią może kilka zdać. Nie licząc dzisiaj, oczywiście.
   - Więc... dlaczego ona cię tak nienawidzi? - zapytałam niepewnie.
   Chłopak przeczesał nerwowo swoje jasne włosy i oparł się o maskę samochodu. Po chwili na mnie spojrzał, a ja przeraziłam się jego wyrazem twarzy. Wyglądał jak przerażone dziecko.
   - Ja tego nie chciałem - wyszeptał drżącym głosem, patrząc mi w oczy. - To nie byłem ja. Gdybym był sobą, do tego nigdy by nie doszło.
   Wplótł palce w swoje włosy i odetchnął głęboko.
   Dobrze, Justin. Wdech, wydech.
   - Wiem. Oczywiście, że byś tego nie zrobił - zapewniłam, chociaż kompletnie nie wiedziałam, co takiego zrobił.
   - Nie. Nie rozumiesz. To już się wydarzyło. Już za późno. Już nawet nie ma kogo przepraszać, nikt nie chce słuchać. To chore. Ja jestem chory. To powinienem być ja. Dlaczego do cholery byłem takim idiotą?! - wybuchnął. - Dlaczego ona musiała przeze mnie cierpieć?! Czemu ona a nie ja?!
   Ona.
   Dlaczego to słowo wywołuje u mnie taką zazdrość?
   - Masz na myśli Melanie? - spytałam niepewnie.
   - Już za późno - wymamrotał, całkowicie ignorując moje pytanie. - Przeze mnie. To odebrało mi zmysły, nie myślałem i niczym oprócz o narkotykach. Ale jednak to ja. To ja podjąłem decyzję - jęknął, chowając twarz w dłoniach.
   Ten widok łamał mi serce.
   Podeszłam do niego i otoczyłam go ramionami.
   - Justin, trzęsiesz się - zauważyłam.
   - N-nic mi nie jest - wymamrotał i odwzajemnił uścisk, chowając głowę w moich włosach. - Przepraszam cię za to - dodał po chwili.
   - Jest okej. Nie masz za co przepraszać - zapewniłam go. - Każdy potrzebuje czasami wylać swoje uczucia.
   - Ale ja naprawdę przepraszam. Mogłaś pomyśleć sobie o mnie jak o jakimś niezrównoważonym psychicznie.
   - Mogłam - potwierdziłam. - Ale znam cię i wiem, że jesteś całkiem normalny.
   Justin zaśmiał się pod nosem.
   - To co, jedziemy do domu? - zapytał, odsuwając mnie od swojej piersi. - Melanie stoi w oknie i się na nas gapi, zaraz sobie pomyśli, że wcale nam się nie spieszy na super ważne spotkanie.
   - No tak. Nie możemy się przecież spóźnić - potwierdziłam ze śmiechem.
 
   - Kiedyś, kiedy ćpałem, byłem zupełnie innym człowiekiem, wiesz? - powiedział Justin, kiedy oddaliliśmy się od domu Melanie. - Zanim stałem się sławny, mieliśmy mało pieniędzy, a ja... zdobywałem dragi na różne sposoby. Kiedy... kiedy to się stało...
   - To, za co tak nienawidzi cię moja siostra?
   - Tak. Chciałem wydać się policji, ale Ryan i Chris przekonali mnie, abym zamiast tego poszedł na odwyk. Sam chciałem wreszcie skończyć z tym gównem, więc zapisałem się do ośrodka uzależnień. Tam poznałem Charlie.
   - Charlie też kiedyś ćpała? - zdziwiłam się.
   - Miała poważne problemy, z którymi nie dawała sobie rady. W dodatku była pokłócona z rodzicami i nie miała od nich wsparcia. Ani w sumie od nikogo innego.
   - Więc jej rodzicie widzieli jak ich córka wyniszcza się fizycznie i psychicznie, a nic z tym nie zrobili? - oburzyłam się.
   - Nie do końca. Oni nawet nie widzieli, że ma problemy. Po prostu kiedyś się pokłócili, a ona oświadczyła że nie chce ich więcej widzieć i wyniosła się z domu. Postanowiła się z nimi pogodzić dopiero na odwyku. Na szczęście wybaczyli jej i pomogli z narkotykami. Teraz Charlie prowadzi z matką dom mody...
   - To z tego domu mody wszystkie moje ubrania? - przerwałam mu.
   - Tak. Wszystkie. Cholera!
   Zahamował gwałtownie. Serce podeszło mi do gardła.
   - Co się stało? - zapytałam przejęta.
   - Jakiś idiota zajechał mi drogę - odpowiedział.
   - Aha - wyjrzałam przez okno. - Tak w ogóle, to... chciałam ci podziękować za to, że zabrałeś mnie do Melanie. I za to, że ze mną tam posiedziałeś.
   - Nie ma za co. Chociaż nie powiem, to drugie trochę mnie kosztowało - dodał ze śmiechem.
   - Ale nie musiałeś ze mną iść. Skoro wiedziałeś, że Melanie będzie w tym domu, mogłeś posiedzieć w aucie.
   - Po pierwsze, kiedy namierzałem twoją rodzinę, znałem tylko nazwisko. A twoją siostrę znam tylko z widzenia, no i wiem jak ma na imię. A po drugie, byłaś tak zestresowana, że sama nie doszłabyś do drzwi wejściowych.
   - Ej, nie przesadzaj! - zaśmiałam się.
   - Nie przesadzam - usprawiedliwił się. - Mówię jak było. Byłaś tak blada, że myślałem że zaraz zemdlejesz.
   - Tak? A co byś zrobił gdybym zemdlała?
   - Szczerze to nie mam pojęcia. Nikt jeszcze nigdy przy mnie nie zemdlał.
   - Zawsze musi być ten pierwszy raz.
   - Hej, ty chyba nie masz zamiaru mi teraz mdleć, co? - zaśmiał się.
   - Nie, nie martw się!
   - To dobrze. Nie waż się.
   Chwilę jechaliśmy w ciszy, więc Justin włączył radio. Jak zwykle nie rozpoznałam piosenki, która akurat leciała. Zdecydowanie nie byłam na bieżąco.
   - Um... Rose?
   - Hm? - odwróciłam głowę w jego stronę.
   - Chciałabyś pójść do szkoły?
   Wytrzeszczyłam oczy.
   - Ty tak na poważnie? - wymamrotałam.
   - Jak najbardziej. Chcesz żyć jak normalna dziewczyna, prawda?
   Pokiwałam głową.
   - A nie ma nic bardziej zwykłego od chodzenia do szkoły - dodał.
   - Justin... Nie wiem, czy to będzie takie normalne, jeśli siedemnastolatka pójdzie do jednej klasy z dziesięcioletnimi dziećmi.
   - Kto powiedział, że musisz chodzić do jednej klasy z dziesięcioletnimi dziećmi? Pójdziesz do liceum.
   - Błagam cię, nie ukończyłam czwartej klasy podstawówki. Jak mam iść do czwartej klasy liceum?
   - O to się nie przejmuj, wszystko bym załatwił. Ale chciałabyś czy nie?
   - Och, oczywiście, że bym chciała. Ale nawet gdybyś zapłacił gigantyczną łapówkę dyrektorowi...
   - Nikt tu nie chce płacić żadnych łapówek. Załatwiłbym jakieś sfałszowane dokumenty - wtrącił, ale go zignorowałam.
   -... ale to nie zmienia faktu, że nie poradzę sobie w liceum, skoro nawet nie skończyłam podstawówki.
   - Poradzisz sobie. Jesteś inteligentna i pracowita. Chętnie dawałbym ci korepetycje, ale raczej bym sobie z tym nie poradził. Więc jeśli nie będziesz sobie dawała rady, wynajmę ci jakiegoś korepetytora i po sprawie.
   - No, dobrze - zgodziłam się. - Możemy spróbować.
   - I twoja siostra będzie szczęśliwa...
   - Tak - zaśmiałam się. - Tak się zastanawiam...
   - No?
   - Czy często ktoś cię zaczepia na ulicy... no wiesz, po autograf lub zdjęcie?
   - Czasami. Ale na szczęście rzadko kiedy zdarzyło mi się być otoczonym przez psychofanki.
   - Jakie to uczucie?
   - Trochę dziwne. Z jednej strony cię zgniatają i cisną, ale z drugiej...
   - Nie, nie to. Chodziło mi o dawanie autografów, a nie o psychofanki.
   - Aa... Lubię to uczucie. Lubię, jak ktoś do mnie podchodzi i prosi o autograf czy zdjęcie. Wtedy mam złudzenie, że jestem komuś potrzebny.
   - Lubisz być komuś potrzebny?
   - Tak. Inaczej... inaczej wydaje mi się, że moje życie jest bez sensu. Po prostu tego potrzebuję.
   - To dlatego nie chcesz abym od ciebie odeszła?
   Justin zaśmiał się.
   - Tak, między innymi - powiedział, a po chwili dodał tak cicho, że ledwo go usłyszałam. - To jeden z wielu powodów, dla których nie chcę, żebyś odeszła.
 
    Gdy wysiadłam z samochodu, wreszcie poczułam się spełniona. Wykonałam to, co do mnie należało.
   Dlaczego traktuję wizytę u siostry jak obowiązek?
   Nie miałam pojęcia, ale wiedziałam, że nie powinnam się tak zachowywać. Po prostu... przez te siedem lat wybudowałam dookoła siebie mur i nie chciałam wpuszczać za niego zbyt wiele osób.
   Justin zamknął auto i podszedł do mnie, chwytając mnie za ręce.
   - Rose... - wyszeptał, zbliżając swoją twarz do mojej. Serce mi przyspieszyło. Oparł się swoim czołem o moje, tak że stykaliśmy się nosami. - Obiecaj mi coś, dobrze?
   Nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu, więc w odpowiedzi uśmiechnęłam się delikatnie.
   - Jeśli tylko będziesz mnie potrzebować, powiedz mi o tym, okej? Jeżeli będziesz miała jakiś problem czy sprawę, przyjdź do mnie. Nie ukrywaj swoich potrzeb. W porządku?
   - Tak, jasne - wymamrotałam. Kompletnie nie potrafiłam się skupić, gdy znajdywał się tak blisko mnie. Krew buzowała mi w uszach. Jego usta znajdowały się tak blisko moich, że czułam jego oddech.
   Dwa centymetry.
   Tyle dzieliło nasze wargi, a ja poczułam wielką potrzebę zmniejszenia tej odległości do zera.
   Jeśli tylko będziesz czegoś potrzebować...
   Potrzebowałam go.
   Nagle usłyszałam głos George'a.
   - Justin! Charlie tu była i zostawiła ci wiadomość!
   Chłopak westchnął ciężko i odwrócił twarz w stronę ochroniarza.
   Jego usta. Musnęły moje.
   To był zaledwie ułamek sekundy. Zwykły przypadek. Justin najprawdopodobniej nawet tego nie zauważył. Więc dlaczego serce biło mi jak szalone i nie potrafiłam go uspokoić? Potrzebowałam tego. Tak cholernie mocno potrzebowałam poczuć ponownie te wargi na swoich. Chociażby na ułamek sekundy.
   Nagle zorientowałam się, że Justin coś do mnie mówi.
   - ... więc nie martw się, to zupełnie bezpieczne. No to co?
   - Ym... - przygryzłam wargę. - Sorry, ale zamyśliłam się.
   - Nad czym?
   - Nad niczym szczególnym - odpowiedziałam pospiesznie.
   - No dobra, więc George przekazał mi, że Julia (tak dziewczyna, z którą gram w filmie) zaprosiła mnie na imprezę, którą organizuje. Powiedziała, że jeśli chcę mogę zabrać ze sobą kilku znajomych. Idziemy?
   - Och, jasne że idziemy. Nigdy nie byłam jeszcze na imprezie.
   Spojrzałam uważnie w jego oczy i wtedy zrozumiałam.
   Nie zauważył. Nie zauważył tego, że mnie pocałował.

***
 Utrzymuję długość! I najprawdopodobniej będę, bo mam dużo weny i rozdziały pisze mi się teraz o wiele łatwiej. 
Kolejny rozdział w sobotę lub w piątek.
Komentujcie!



   

3 komentarze: