niedziela, 14 lutego 2016

Rozdział 7

WAŻNA NOTKA POD ROZDZIAŁEM 
   - Wow, masz talent.
   Rose otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła. Była na dworze.
   No tak, musiałam przysnąć w trakcie rysowania.
   - To jest piękne.
   Podniosła wzrok do góry i ujrzała nad sobą Justina trzymającego w ręce jakąś kartkę. Chwila... to nie była jakaś tam kartka, ale jej szkic.
   - Hej, oddaj - mruknęła. Wstała i otrzepała się, po czym spróbowała mu wyrwać rysunek.
   - Spokojnie, bo podrzesz - powiedział, unosząc kartkę do góry poza zasięg Rose, wciąż się wpatrując w jej rysunek. Dziewczyna przeklinała w myślach swój niski wzrost. - Masz talent, dziewczyno. Ten rysunek wygląda jak zdjęcie. To morze... ono tutaj płynie. Kiedy ostatnio byłaś nad morzem?
   - Mieszkałam nad oceanem, często chodziłam z siostrą na plażę - odpowiedziała, próbując dosięgnąć kartki.
   - Nie byłaś nad morzem od siedmiu lat, a potrafisz je tak idealnie odwzorować? Te spienione fale, sposób w jaki rozbijają się o skały... I ta kobieta...
   Co? Podnieca cię?
   - Miałaś jak rysować przez te siedem lat?
   - Podczas tych siedmiu lat rysowałam tylko przez kilka tygodni. Znalazłam ołówek i szkicowałam na ścianie - wzruszyła ramionami. - Potem się skończył i przestałam rysować. Oddasz mi kartkę?
   Justin westchnął i zwrócił jej rysunek.
   - A... i sorry za przywłaszczenie sobie twojego ołówka - powiedziała Rose. 
   - Możesz go sobie zatrzymać, mi jest niepotrzebny. Hej, mam w domu kilka rys papieru, mogę ci je udostępnić. Przynajmniej nie będziesz musiała rysować na jakichś skrawkach.
   - Okej.
   - Chodź, pokażę ci gdzie są.
   Ruszyli w kierunku domu.
   - Justin?...
   - Tak?
   - Masz kota?
   Chłopak wybuchnął śmiechem.
   - Chyba oszalałaś. Nienawidzę kotów - spojrzał na nią, unosząc brwi. - A co, chciałabyś mieć kota?
   - Po pierwsze mam na nie uczulenie, po drugie nawet bez tego ich nie lubię, a po trzecie po domu ciągle błąka ci się jakiś kot.
   - Naprawdę?
   - Taki biały.
   - Aa, widziałem go kiedyś, ale przede mną uciekł. Pewnie wszedł jak brama była otwarta, a teraz nie może wyjść. Poproszę George'a, żeby go wygonił.
   - Która tak w ogóle godzina? - zapytała Rosanne.
   - Jakoś po trzynastej.
   Dziewczyna zmarszczyła brwi.
   - A nie miałeś przypadkiem wrócić wieczorem? 
   - Właśnie, muszę na ten temat z tobą porozmawiać.
   - Coś się stało? 
   Pierwsze co przyszło jej na myśl to to, że go zwolnili. Miała nadzieję, że to tylko przypuszczenia. 
   - Zaszły małe zmiany w scenariuszu. To znaczy... nie będziemy kręcić tutaj, w Kalifornii, tylko na Alasce.
   - Yhm...?
   - Więc muszę się przenieść chwilowo do Alaski. I chciałbym, żebyś pojechała ze mną.
   - Justin, ja naprawdę nie chcę się narzucać...
   - Boże, ty znowu o tym samym. Póki nie jesteś całkowicie bezpieczna, nie możesz zostać sama.
   - A kiedykolwiek będę całkowicie bezpieczna?
   - Tak. 
   - Kiedy?
   - Tak długo jak będziesz przy mnie - odrzekł tak cicho, że ledwo go usłyszała. 
   Rosanne poczuła przyjemne ciepło w brzuchu. Uśmiechnęła się delikatnie.
   Weszli do nowoczesnego gabinetu. Justin otworzył szafkę nad biurkiem i jej oczom ukazało się kilka rys papieru.
   - Zawsze jeśli będziesz potrzebować, możesz sobie wziąć tyle kartek ile będziesz chciała - powiedział.
   - Dziękuję.
   - Nie ma sprawy.
   - Justin... 
   - Hm?
   - Dlaczego tyle dla mnie robisz?
   - To chyba nie jest nielegalne - wzruszył ramionami.  
   - Legalne, ale zastanawiające.
   Chłopak zaśmiał się cicho.
   - Nie martw się, nie mam żadnych złych intencji.
   - Okej... wiem, że jesteś niegroźny - uśmiechnęła się słabo.
   Taaa... Chciałabym.
   - To dobrze.
   Rose podeszła do niego bliżej i zarzuciła mu ręce na szyję.
   - Dziękuję za wszystko.
   Chłopak objął ją delikatnie w talii i przyciągnął bliżej do siebie. Rosanne wtuliła twarz w jego ramię, rozkoszując się jego zapachem.
   - Przyzwyczajaj się - powiedział cicho.
   - Do czego?
   - Do tego, że robię wszystko, abyś była szczęśliwa.

   - Masz ochotę na pizzę?! - krzyknął Justin.
   Rosanne podniosła wzrok znad książki i zwróciła twarz w kierunku głosu.
   - Jasne! - odkrzyknęła.
   Chłopak wszedł do salonu ze wzrokiem utkwionym w ekranie swojego iPhona.
   - Z czym? - zapytał.
   - Em... Nie wiem, wszystko jedno. Ale chyba najbardziej mam ochotę na hawajską.
   - Okej, może być hawajska.
   Wyszedł z salonu i zadzwonił do pizzerii, a dziewczyna wróciła do czytania. Po chwili Justin wrócił do salonu i usiadł obok niej na kanapie.
   - O, czytasz Strzępy ze stali! Lubię tą książkę.
   - Fajna jest.
   - Wiem. Doszłaś już do tego, jak Joe umiera?
   Rosanne spojrzała na niego marszcząc brwi.
   - To on umrze?
   - Ups!
   Justin zrobił minę typu sorry-nie-wiedziałem-że-o-tym-nie-wiesz, jednak dziewczyna wiedziała, że zrobił to specjalnie.
   - No dziękuję - syknęła.
   - Hej, no nie wiedziałem...
   - Zrobiłeś to specjalnie.
   Justin otworzył usta, żeby coś powiedzieć, jednak Rose szybko mu przerwała.
   - I nawet nie próbuj się wymigać.
   - Um... no dobrze, może to było w pewnym stopniu specjalnie. Sorry...?
   - Okej, wybaczam - zaśmiała się i powróciła do czytania, ale jedna myśl nie dawała jej spokoju. - A jak on umrze?
   - Serio, Rose? - prychnął Justin, po czym wybuchnął śmiechem.
   - No, ej, nie śmiej się ze mnie. Zacząłeś spojlerować to już dokończ.
   - Zostaje zamordowany. Na czym jesteś?
   - Na tym, że Joe i Laura idą na imprezę do jej siostry.
   - To już niedługo do tego dojdziesz.
   - A kto go zamorduje?
   - Rose... to się wyjaśni na końcu książki.
   - Uh... - prychnęła niezadowolona i powróciła do czytania, a Justin wyjął telefon.
   Po kilku stronach obraz zaczął jej się zamazywać. Próbowała to zignorować, ale po chwili doszedł do tego rozrywający ból głowy. Zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu.
   Co się kurwa dzieje!?
   - Rose? - poczuła dłoń Justina na swoim ramieniu. - Wszystko okej?
   - N-nie wiem.
   Otworzyła oczy, jednak prawie nic nie widziała. Zaczęły trząść jej się ręce, upuściła książkę na kanapę. Czuła, że jeszcze chwila w takim stanie, a umrze.
   - Rose!
   Justin zsunął się z kanapy i uklęknął przed nią, łapiąc ją za ręce.
   - Brałaś coś? - zapytał.
   W pierwszej chwili dziewczyna chciała na niego nawrzeszczeć, że myśli o niej jak o jakiejś ćpunce. Opanowała się jednak.
   On chce tylko pomóc.
   Pokręciła przecząco głową.
   - A jak cię porwali? Dawali ci coś?
   - Kurwa, Justin... - wyrwała dłonie z jego uścisku i przycisnęła do skroni, próbując pozbyć się bólu.
   - Rose, do cholery, to jest ważne!
   Wytężyła swój umysł. Przypomniało jej się, jak w wieku 15 lat przestała płakać po każdym kliencie, już się nie użalała nad swoim losem. To mogło być skutkiem narkotyków.
   - Możliwe. A-ale ja n-nie wiem, na-naprawdę.
   - Nie ruszaj się stąd.
   No kurwa bo ja akurat mam siły żeby wstać.
   Justin podniósł się z kolan i wybiegł z pomieszczenia.
   Zakręciło jej się w głowie. Błagała w myślach, aby to się wreszcie skończyło. Chciała umrzeć, chciała uciec od tego bólu. Cokolwiek. To rozszarpywało ją na kawałki.
   Justin wbiegł do pokoju ze szklaną wody. Zatrzymał się gwałtownie przed kanapą i zaklął pod nosem, kiedy część wody wylała się na jego ręce. Podał jej szklankę do rąk.
   - Napij się. Powinno być trochę lepiej.
   Gdy tylko usłyszała wyraz "lepiej", zaczęła pić. Zimna ciecz przyjemnie ją orzeźwiła, po chwili również przestały trząść jej się ręce, obraz stał się wyraźniejszy, a głowa zaczęła boleć znacznie mniej.
   - I jak się czujesz? - spytał Justin.
   - O wiele lepiej. Dziękuję. Nie wiedziałam, że w zwykłej wodzie kryje się tyle uzdrowicielskiej mocy.
   Chłopak zaśmiał się nerwowo.
   - Słuchaj... Czy jesteś pewna że podawali ci narkotyki?
   - Na początku strasznie przeżywałam to że zrobili ze mnie dziwkę, a potem nagle zaczęło mnie to wszystko mniej obchodzić, czułam się... nie wiem jak to powiedzieć - spojrzała w jego oczy, próbując znaleźć właściwe słowa, ale one tylko ją rozpraszały. - Em... mniej nieszczęśliwa. Jakbym się pogodziła ze swoim losem. I w sumie nie byłoby z tym nic dziwnego, że po paru latach się przyzwyczaiłam, ale to stało się z dnia na dzień. Wydaje mi się, że zaczęli mi coś dosypywać do picia. Tak... teraz wszystko zaczyna mi się układać w głowie. Kiedyś nikt mnie nie wynajął przez całe dwa tygodnie, chociaż zwykle wypożyczali mnie kilka razy dziennie. Wtedy czułam się źle i nie miałam pojęcia dlaczego. Pewnie wtedy mi nic nie mi nic, bo nie miałam facetów do obsłużenia.
   - Mówisz o tym z niesamowitą łatwością.
   - To już przeszłość - uśmiechnęła się słabo.
   - Rose... jeśli znowu zaczniesz się tak czuć a mnie nie będzie w domu, zawołaj George'a, on będzie wiedział co robić.
   - Naprawdę sama nie mogę sobie nalać wody? - mruknęła, na co Justin westchnął.
   - Kiedyś też brałem...
   - Ty?! - Rosanne zerwała się  gwałtownie z kanapy.
   - Taa. Miałem problemy i zacząłem ćpać. To było dość poważne, byłem na prochach praktycznie cały czas. W końcu Ryan namówił mnie na odwyk. Nie było łatwo, ale się udało. Od dwóch lat nie mam we krwi narkotyków - dokończył dumnie. - Więc proszę cię, zaufaj mi. Pomogę ci z tego wyjść, ale musisz mi pomóc: nie rób mi na przekór, nawet jeśli to co ci mówię wydaje ci się bez sensu.
   - Dobrze, tato.

***
Hej!
Wielu osobom lepiej się czyta, kiedy narracja jest pierwszoosobowa, a nie jak u mnie trzecio-. Dlatego zastanawiam się nad tym, czy nie przerzucić się na pisanie "oczami". Co o tym sądzicie? Wasza opinia jest dla mnie najważniejsza, więc wygłoście ją w komentarzach!


   
   
   

2 komentarze:

  1. Wole chyba oczami chociaz ten rozdział czytało mi sie niezle ∩__∩

    Justin sie martwi i ta alaska = ̄ω ̄=

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tam wole "oczami" Btw to jes superświetne!

    OdpowiedzUsuń