sobota, 6 lutego 2016

Rozdział 6

Rose obudziły dźwięki fortepianu. 
   Otworzyła oczy i spojrzała na zegarek - 2.52. 
   Kto do cholery gra o tej porze na fortepianie?! 
   W tym domu były jednak tylko dwie osoby: ona i Justin, więc sprawcy nie trzeba było długo szukać. 
   Dziewczyna wsłuchała się w melodię. Nie znała jej, spodobała jej się. Po kilku sekundach zorientowała się, że dźwięk instrumentu zagłusza inny, piękniejszy. To był głos. Głos Justina.
   Fortepian znajdował się w mniejszym salonie, który był dość daleko od pokoju Rose, przez co dźwięki były zagłuszane. Dziewczyna wstała pospiesznie z łóżka i jak najciszej ruszyła do salonu. Z każdym krokiem muzyka stawała się głośniejsza i już po chwili potrafiła rozróżnić śpiewane słowa. 
   Maybe you could be the light 
   That opens up my eyes
   Przyspieszyła. Drzwi do mniejszego salonu były otwarte, zajrzała przez nie do środka. Justin siedział odwrócony do niej tyłem, więc mogła wpatrywać się w niego bez przeszkód. Tak też zrobiła.
   Make all my wrongs right
   Change me, change me

   Jego głos był wspaniały. Taki czysty i taki... przepełniony uczuciami. Justin czuł to, o czym śpiewał.
   Don't fight fire with fire
   If I'm screaming, talk quieter
   Understanding and patience

   Nagle o nogi Rose coś się otarło. Wciągnęła gwałtownie powietrze.
   Feel the pain that I'm facing
   Spojrzała w dół i ujrzała białe, puchate stworzenie. To był kot.
   Be like Serenity
   Help me position my mind

   Miała na nie uczulenie. Poczuła, że zaraz kichnie. Nie, nie mogła się ujawnić.
   Take a chance
   Spróbowała odepchnąć kota stopą, na co ten miauknął przeraźliwie.
   Make a...
  Dłonie Justina nie trafiły we właściwe akordy. Zamilknął i odwrócił się gwałtownie. Kot umknął prędko w stronę kuchni. 
   Super, temu to się zawsze upiecze.
   Ich spojrzenia się spotkały. Chłopak uniósł brwi. Jego twarz wyrażała coś między zażenowaniem, a zaskoczeniem.
   - Przepraszam, obudziłem cię? - spytał z troską.
   - Nie przejmuj się. Pięknie śpiewasz.
   - Jestem aktorem, muszę umieć śpiewać - uśmiechnął się delikatnie. - Wiesz, czasami gram w musicalach. 
   - Co to za piosenka? Nie kojarzę jej.
   - Ach... no tak, bo nie jest znana - nerwowo przeczesał włosy.
   - Podoba mi się. Zaśpiewasz ją do końca?
   - Um... jeśli chcesz. Ale został mi tylko refren.
   - Może być refren.
   Justin ułożył palce na właściwych akordach i zaczął grać. Najpierw ostrożnie i delikatnie, jakby obawiał się pomyłki, potem coraz pewniej i mocniej. Po chwili zaczął śpiewać.
   Maybe you could change me
   Maybe you could change me
   Maybe you could be the light
   That opens up my eyes
   Make all my wrongs right
   Change me, change me
   
Wpatrywał się w klawisze fortepianu, myśląc nad czymś gorączkowo. Po chwili ponowił grę.
   Girl, I’m ready, if you’re ready, now
   Ooh, is it ever gonna be?
   If you’re with it, then I’m with it, now*

   Zagrał ostatnie akordy, po czym odetchnął głośno. Szczęśliwy.
   - Ta piosenka jest piękna. Szczególnie w twoim wykonaniu.
   Chłopak zaśmiał się cicho.
   - Dziękuję.
   Rosanne ziewnęła. 
   No tak, przecież jest środek nocy.
   - Mogłabym się o coś zapytać? 
   - Śmiało.
   - Em... dlaczego grasz na fortepianie o trzeciej w nocy?
   Justin uśmiechnął się. 
   Boże, jaki on ma uroczy uśmiech. 
   - Jutro (a właściwie dzisiaj) mam zdjęcia do takiej jednej sceny, w której strasznie dużo mówię, a kompletnie nie umiem tekstu. No więc miałem w planach się uczyć roli przez noc. Tylko że... um... zachciało mi się pośpiewać i jakoś tak wyszło.
   - Aha - Rose delikatnie się zaśmiała i ponownie ziewnęła. - To ja idę spać, a ty ucz się roli. Dobranoc.
  Odwróciła się tyłem i wyszła z salonu.
     - Dobranoc - usłyszała.
   Rosanne poczuła na plecach dreszcze. Ten ton głosu... coś takiego chciała słyszeć codziennie. Zatrzymała się i przymknęła powieki, powtarzając sobie ciągle w myślach 'dobranoc, dobranoc, dobranoc' tym samym,  rozmarzonym tonem. 
  Rose, co ty odkurwiasz?!
   Natychmiast się opamiętała. Odgarnęła włosy za uszy i wróciła do swojej sypialni. Weszła pod kołdrę i usnęła, nucąc wciąż change me, change me.
   Obudziła się chwilę po ósmej. Usiadła na łóżku i ujrzała leżącą na stoliczku nocnym kartę kredytową i kartkę. Podniosła ją i zaczęła czytać.
   
   Przesunęły się godziny zdjęć, więc jestem planie, wrócę wieczorem. Nie przejmuj się, pilnuje cię mój ochroniarz (nazywa się George). Jakbyś czegoś potrzebowała, wykorzystaj tą kartę kredytową, ale najlepiej wychodź z domu tylko z Georgem, nie jesteś jeszcze całkowicie bezpieczna. 
Justin
   
   Na dole był jeszcze dopisek 'KOD DO KARTY' ze strzałką nakazującą odwrócenie kartki, jednak Rosanne nie miała zamiaru korzystać z tej karty kredytowej. Wczoraj Charlie przyniosła jej nie tylko bardzo dużo drogo wyglądających ubrań, ale też nakupowała masę kosmetyków i innych przedmiotów potrzebnych dziewczynie. Nie było to dla niej tajemnicą, że za wszystko zapłacił Justin i najprawdopodobniej wydał na to majątek. Rose nie chciała go tak wykorzystywać. Schowała kartę kredytową do szuflady, obiecując sobie że gdy tylko Justin wróci z planu odda mu ją.
   Wstała i pościeliła łóżko. Poszła do garderoby i otworzyła szafę.
   Serio to są ubrania na trzy dni?
   Wywróciła oczami. 
   W sumie to tak, jeśli miałabym się przebierać cztery razy dziennie i nie zakładać dwa razy tego samego.
   Dodatkowo Charlie przyniosła jej nie tylko ubrania codziennego użytku, ale też kilka bardzo eleganckich i imprezowych kompletów. Rose wyjęła z szafy pierwszą lepszą bluzkę wyglądającą w miarę luźnie i dobrała do niej spodnie. Przyszedł czas na buty. Tych również dostała sporo. Starała się nie patrzeć na wysokie szpilki i wybrała wyglądające najwygodniej czarne vansy.
   Wyjęła jeszcze bieliznę i weszła do łazienki. Umyła się i ubrała w przyszykowany komplet. Rozczesała włosy i przejrzała się w lustrze. Wreszcie wyglądała naturalnie, nie musiała nakładać na siebie tony tapety. Kiedy otworzyła szafkę, zamierzając schować grzebień do środka i ujrzała masę kosmetyków nakupionych przez Charlie, zrobiło jej się trochę żal dziewczyny. Westchnęła i wyjęła mascarę. Przeciągnęła ją delikatnie po rzęsach i schowała do środka.
   Zeszła do kuchni i otworzyła lodówkę. Nie była zbyt dobrą kucharką - przez ostatnie siedem lat nie miała okazji do gotowania,  więc potrafiła tylko zrobić to, co nauczyła ją matka kiedy miała 10 lat. 
   Lodówka była pełna, więc mogła ugotować właściwie wszystko, co tylko przyszłoby jej do głowy. Nie chciała jednak rozsadzić Justinowi kuchni, więc postanowiła ugotować sobie jajko.
   Gdy postawiła wodę na gaz, zaczęła robić sobie kanapki. Wyjęła szynkę z lodówki i usłyszała za sobą ciche miauknięcie. Odwróciła się i ujrzała tego samego kota, który w nocy ją zdemaskował.
   - To znowu ty, mały? Co, chcesz jeść? To masz problem, spieprzaj stąd, dobrze? - powiedziała spokojnym głosem, nachylając się w jego kierunku. 
   Kot w odpowiedzi miauknął i podszedł bliżej.
   - Hej, nie zbliżaj się do mnie, mam uczulenie. Patrz, jaka ładna pogoda, wyjdź stąd. Jesteś kotem Justina? 
   Kolejne miauknięcie. 
   - Ha, nie oszukasz mnie... - zastanowiła się chwilę jak go nazwać. - ...Harry. Nie widziałam nigdzie twojej miski ani niczego innego, co by świadczyło o twojej obecności. Więc nie możesz być kotem Justina.
   Kot przekrzywił łepek w lewą stronę, jakby próbował  zrozumieć, co Rose do niego mówi. Po chwili chyba zrozumiał, że nie doczeka się niczego do jedzenia, więc miauknął zrezygnowany i wyszedł smętnym krokiem z pomieszczenia.

   Gdy już się najadła i posprzątała po śniadaniu,  zrozumiała że kompletnie nie ma co robić. Nie chciała siedzieć bezczynnie, gdyż za bardzo przypominało jej to o ... tamtych czasach. 
   W salonie znalazła biblioteczkę. Przeglądała chwilę znajdujące się tam książki i natrafiła na tytuł, który ją zaciekawił: "Strzępy ze stali". Wyjęła ją i przeczytała opis. Historia wydawała się nawet ciekawa, więc usiadła na kanapie i już miała otworzyć na pierwszej stronie, kiedy zauważyła na stoliczku kawowym mały, zielony ołówek. Krew uderzyła jej do głowy, serce zaczęło szybciej bić. Wspomnienia powróciły. Uwielbiała rysować, jednak od kiedy została porwana nie miała okazji. Kiedy miała piętnaście lat, jeden mężczyzna wynajął ją do domu. Po wszystkim wyszedł z sypialni, a ona zauważyła leżący na etażerce ołówek. Zabrała do stamtąd. W swoim pokoju w burdelu odsuwała szafę i rysowała na ścianie. Ołówek skończył się po kilku tygodniach, a ona miała za szafą całą ścianę w arcydziełach. Kochała rysować.
   Niewiele myśląc chwyciła ołówek ze stołu i odłożyła książkę na półkę. Pobiegła w podskokach do swojego pokoju i chwyciła kartkę, na której Justin zostawił jej wiadomość. Wyszła do ogrodu i usiadła pod drzewem opierając się o jego pień.
   Jak ja dawno nie byłam na dworze.
   Przymknęła powieki. Było bardzo ciepło, jednak nie gorąco. Wiał słaby wiatr, delikatnie rozwiewając jej włosy. Poczuła się szczęśliwa.
   Położyła kartkę na kolanie i zgięła ją tak, aby zakryć pismo Justina. Przycisnęła ołówek do papieru, myśląc o tym co narysować. Po kilku sekundach podjęła decyzję. 
   Zawsze w czasie rysowania popadała w trans. Nie docierało do niej nic z otoczenia, dookoła mogło się sypać i walić a ona i tak by nic nie zauważyła. Swoją całą uwagę skupiała na swoim rysunku, do którego zawsze wlewała całą swoją duszę. Tak było i teraz. Straciła poczucie czasu. Po prostu siedziała pod drzewem i szkicowała. Sprawiało jej to niesamowitą przyjemność. 
   Ledwo co zauważyła, gdy skończyła. Nie miała zamiaru się stąd ruszyć, więc wciąż tkwiła w tej samej pozycji, ze wzrokiem skupionym w oddali i plecami opartymi o szorstki pień drzewa.

***
Strasznie przepraszam za długą nieobecność, ale miałam zawalone w szkole. Obiecuję, że teraz rozdziałby będę wrzucać regularnie :) Ten rozdział jest dłuższy niż poprzednie i już postaram się zawsze pisać takiej długości.
Komentujcie!


   

1 komentarz: